PIORUN NA GIEWONCIE I PŁONĄCA AMAZONIA, CZYLI CO TY MOŻESZ ZROBIĆ DLA PRZYRODY

Zawrzało wiecznie buzujące szambo internetowe, posypały się łańcuszki, udostępnienia, gównoburze i lawiny komentarzy. Fale sieciowych ścieków wezbrały i niczym niszczycielskie tsunami uderzyły w sztaby nieprzygotowanych dzienników internetowych, serwisów informacyjnych i portali faktoidorodnych. Obfite opady lajków, loli i przykromisiów sparaliżowały ruch sieciowy i zmusiły wyżej wymienione sztaby do gorączkowej prowizorki nadążania za gustami, nastrojami i emocjami. Polska jest jednak na to przygotowana! Wszelkie takie wezbrania są natychmiast kierowane do dwóch ogromnych kanałów burzowych: prawakowego i lewakowego. Tam nagłe wezbranie płynie już niepowstrzymanym, niekończącym się potokiem, aż wreszcie po wielu, wielu terabajtokilometrach traci pierwotny impet, zwalnia, aż wreszcie przeradza się z powrotem w zsiadłe, z wolna bulgoczące bagno.

Tak można opisać sytuację, wywołaną wieściami o pożarach lasów na Syberii i w Amazonii. Wybaczcie moją złośliwość w powyższym opisie i absolutnie nie staję po stronie tych, którzy twierdzą, że „nic się nie stało” – ale od razu nasunęło mi się pytanie: w jaki to sposób ma to niby pomóc Przyrodzie?

W jakiś wielce pośredni sposób zapewne pomoże – a to kogoś bogatego ruszy sumienie (marzenie ściętej głowy…) i dla spokoju tegoż sumienia wyrzuci parę groszy w stronę płonącego lasu, a to ktoś z rządzących tym czy tamtym państwem czy partią zauważywszy w tym szansę na podbicie słupków zagrzmi o sprawie ze swojej ambonki… Może jestem pesymistą. Uważam jednak, że o ile pisanie czegokolwiek w internecie ma sens, gdy chce się jak ja – z wolna budzić świadomość, dokładać małe cegiełki do wzrostu wiedzy i zrozumienia – tak jest to bezcelowe w przypadku, gdy dzieją się rzeczy nagłe, wymagające działania, a nie gadania. Tymczasem internet w takich wypadkach ma tę paskudną właściwość, że pozwala uciszyć sumienie – bo przecież zalajkowałem, udostępniłem – i to jest moja pomoc Przyrodzie. Załatwione i cześć!

Tymczasem wszelkie działanie na rzecz Przyrody ma sens tylko wtedy, gdy nie jest odświętne, ale codzienne. Gdy nie jest realizowane w internecie, ale w terenie. I wreszcie nie wtedy, gdy dotyczy odległych krajów i innych kontynentów, ale Twojego i mojego podwórka.

Nie żyjesz w Amazonii i za Twoim oknem nie płonie dżungla, zapewne też nie posiadasz własnego, wojskowego helikoptera ze sprzętem do walki z ogniem.

Ale za Twoim oknem dzieją się rzeczy dużo gorsze, niż pożar Amazonii czy Syberii. Bo to za Twoim oknem wznosi się wielokilometrowe osiedla apartamentowców, betonuje się kolejne hektary na potrzeby coraz to nowszych i większych parkingów.

Dżungla jest przystosowana do pożarów, bo pożary były, odkąd tylko pojawiły się rośliny lądowe. Według różnych szacunków mogło to być nawet 600 milionów lat temu. Każda roślina i ekosystem roślinny ma niebezpieczeństwo ognia wpisane w swoją historię tak głęboko, jak tylko się da. Hektary lasów, zamienione płonącą pustynię za rok będą się już na nowo zielenić. Z początku podniosą się trawy, potem krzewinki, krzewy, później drzewa gatunków pionierskich – aż w końcu znów nad niegdysiejszym pogorzeliskiem zaszumi las, bo żaden ogień nie powstrzyma potęgi życia.

Ale o ile las potrafi szybko powstać z popiołów o wiele trudniej jest mu powstać z betonu.

Co możemy zrobić?

Nie umiem podać „przepisu” na codzienne postępowanie dla tych, którzy chcieliby żyć w zgodzie z Przyrodą. Każdy musi to obmyślić dla siebie – indywidualnie. Ja natomiast mogę podać tylko kilka przykładów.

Mieszkam 4 kilometry od swojego miejsca pracy. Codziennie pokonuję tę odległość pieszo – w jedną i w drugą stronę. Po drodze jestem świadkiem jednego z bardziej szkodliwych dla środowiska absurdów, na jaki zdobyła się nasza kultura.

Ludzie jeżdżą do pracy czy na zakupy samochodami nawet, gdy dzieli ich od miejsca docelowego niecały kilometr czy dwa. A potem, żeby było zabawniej, przebierają się w drogie, obcisłe ciuszki i biegają, żeby zrzucić sadło.

Ja się pytam: czemu taki człowiek nie pobiegnie do pracy czy na zakupy? Zaoszczędziłby w ostatecznym rozrachunku mnóstwo czasu; miałby silną motywację, żeby utrzymać odpowiednie tempo; być może okazałoby się, że samochód jest tej osobie zupełnie niepotrzebny. Gdyby weszło to w zwyczaj większej grupy ludzi, nie trzeba byłoby betonować tak ogromnych powierzchni ziemi dla zapewnienia miejsc parkingowych, nie trzeba byłoby przewiercać oceanów w poszukiwaniu takiej ilości paliw, jaka dziś jest potrzebna… same zalety! A jednak tak niewielu ludzi postępuje w ten sposób!

Dodam tylko, że nie ma czegoś takiego jak ekologiczny samochód. Samochód na akumulator czy panele słoneczne wymaga mnóstwa rzadkich metali. Żeby te wydobyć na skalę przemysłową trzeba wielkich kopalń, bezpowrotnie niszczących krajobraz i ekosystem. Potrzebny jest proces wydobycia metali z rudy drogą chemiczną, a to generuje mnóstwo toksycznych ścieków. Samochód to mnóstwo plastiku, który w dodatku musi być wysokiej jakości. Odpadów z produkcji np. niektórych elementów świateł samochodowych nie da się wtórnie wykorzystać. Samochód to mnóstwo metalu, patrz wyżej. Samochód to wysublimowane i restrykcyjne normy jakości, a im wyższa poprzeczka jakościowa, tym więcej odpadów generuje proces produkcyjny.

Podobnie wygląda sprawa z produkcją wspomnianych, drogich ciuszków dla biegaczy. Oczywiście nie użyją oni w tym celu starego dresu, bo to „obciach”. Jednak o kosztach, które musi ponosić Przyroda, żeby zniwelować dyskomfort ludzkiej próżności nikt nie pomyśli.

Nie podejmuję się dociekać, jak to się dzieje, że w kraju, w którym żyje tyle samo osób, co 40 lat temu, a nawet mniej, nagle potrzeba zabudowywać całe kilometry lasów, łąk, cennych przyrodniczo i krajobrazowo rejonów. Całe życie mieszkałem w domach zbudowanych półtora wieku temu i nie pojmuję, dlaczego tak żywotną potrzebą dla niektórych jest posiadać „emerykańską” parterówkę o koszmarnej architekturze i wielki teren dokoła. Dodajmy, że słowo „posiadać” w tym zdaniu ma bardzo względne znaczenie, a to dlatego, że większość tychże ludzi stawia owe domy na kredyt. Logicznie rzecz biorąc nie są one więc ich własnością, tylko banku, w którym się zadłużyli.

Oczywiście nie piszę tego po to, żeby domagać się od wszystkich ludzi, żeby nagle zrezygnowali z samochodu czy budowy domu. Przyroda nie wymaga od nikogo ascezy.

Jednak przytaczam te przykłady po to, żeby pokazać, że do zachowania Przyrody może się przyczynić każdy, jeśli rozważy, które z jego osobistych potrzeb są naprawdę niezbędne i zrezygnuje choćby z kilku czy jednej. I to takiej, która często jest dla nas szkodliwa.

Na przykład palenie. Każdy użytkownik tej używki mniej, to mniej lasów do wykarczowania pod uprawę tytoniu. To samo można powiedzieć o wszystkim, z czego korzystamy w życiu, ale Przyroda absolutnie nie wymaga od nas, żebyśmy z wszystkiego rezygnowali! Nawet najmniejszy gest, nawet najmniejsze tego typu wyrzeczenie będzie miało ogromną wartość dla Przyrody, jeśli stanie się dla nas codziennością.

Są ludzie, którzy nie jedzą mięsa. Są ludzie, którzy z samochodu przesiedli się na rower. Są ludzie, którzy segregują śmieci i są ludzie, którzy zaopiekują się schorowanym psem ze schroniska. Każdy taki najmniejszy gest jest ogromnym, wielkim i wspaniałym dziełem! W Przyrodzie nie ma nieistotnych szczegółów. W Przyrodzie liczy się wszystko, nawet to, co najmniejsze czy dla nas niezauważalne.

Napisałem to wszystko, bo boli mnie to, co widzę. Boli mnie to, że z Przyrodą ludzie postępują jak z ratownikami górskimi. Po tragedii na Giewoncie wielu ludzi piało peany na cześć księdza, który pomimo obrażeń „udzielał rozgrzeszenia” i nazywano go bohaterem. A o narażaniu życia przez pracowników TOPR-u nikt nie wspominał.

Tak samo jest z Przyrodą. Tak jak łatwiej jest „udzielić rozgrzeszenia” niż uratować życie, tak łatwiej jest przykromisiować w internecie, niż zrobić coś rzeczywistego, realnego i namacalnego dla Przyrody – nawet niewielkiego, nieznacznego wyrzeczenia czy zmiany przyzwyczajeń.

Zróbmy coś dla Przyrody. Ona nie zapomina o swoich prawdziwych czcicielach.

Jeśli uważasz, że to, o czym tu piszę jest ważne, dobre i potrzebne, możesz wesprzeć działanie strony, zostając naszym Patronem przy pomocy patronite.pl

5 odpowiedzi na “PIORUN NA GIEWONCIE I PŁONĄCA AMAZONIA, CZYLI CO TY MOŻESZ ZROBIĆ DLA PRZYRODY”

  1. Słusznie. Z małych rzeczy powstają wielkie. Segregujemy śmieci Nie wylewamy chemikaliów na pola i do rzeki. Nie wywozimy śmieci do lasu. Tylko tyle choć dla niektórych to aż tyle.

  2. Nie mogę się wyzbyć palenia na stałe i żadne fotki odstraszające nie działają. Jednak następnym razem, gdy przyjdzie mi ochota na paczkę pomyślę o lasach i bogacących się koncernach tytoniowych pochłaniające coraz większe obszary pod uprawę tytoniu. Można się obejść.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Social Share Buttons and Icons powered by Ultimatelysocial