CZY MŁODZI ZATĘSKNIĄ ZA KOŚCIOŁEM?

Pan biskup Marek Jędraszewski to prawdziwe złote usta polskiego duchowieństwa. W bogatym portfolio jego oratorskich osiągnięć jednym z bardziej znanych jest słynne proroctwo o młodych ludziach, którzy „zatęsknią za Kościołem”.

Z powodu pandemii wiele więzów zostało naruszonych, m.in. także na skutek katechezy on-line. Myślę, że teraz ci młodzi zatęsknią za swoim katechetą, za swoim kościołem – i powrócą. (…) Presja wywierana na nich, aby odeszli od Kościoła, od sakramentów, od tego, czym żyje Kościół, jest ogromna.

Abp Marek Jędraszewski

Miałem okazję zaobserwować coś, co uświadomiło mi, że pan biskup albo bardzo się myli w ocenie młodych ludzi, albo przyjął za szeroką definicję młodości.

Być albo nie być w Kościele

Człowiek – czy młody, czy stary – zmienia w ciągu życia poglądy. Zdarza się, że ktoś, kto opuścił rodzinny kraj wraca do niego choćby na krótką chwilę. Wracamy wspomnieniami do lat szkolnych czy do pierwszej pracy, urządzamy zjazdy maturzystów danego rocznika.

Takie „wspominanie” jednak jest tylko i wyłącznie wspominaniem i nie musi w żaden sposób sprawiać, że zaczynamy za tymi czasami czy miejscami z przeszłości tęsknić. Co więcej, nawet jeśli komuś się zdarzy doznać takiego uczucia, nie oznacza, że rzuci całe swoje obecne życie i spróbuje wskrzesić swoją przeszłość.

Jednak po pierwsze, żeby za czymś zatęsknić, trzeba w tym czymś kiedyś być. Zatęsknić można tylko za czymś, co się zna z przeszłości.

Po drugie, żeby to „zatęsknienie” odbyło się na poważnie i spowodowało w człowieku konkretne działania w celu powrotu do tejże przeszłości, nie może to być byle co. Musi to być coś w wyższej randze niż hipermarket, który się odwiedziło dwadzieścia lat temu w celu zakupu majtek.

I po trzecie: wspomnienie tego czegoś musi być miłe, budzić przyjemne skojarzenia.

Kościół to nie tylko zabytkowa, woniejąca kadzidłem, stęchlizną i kopciem ze świeczek budowla. To instytucja, to ludzie, to obrzędy religijne, to złote szmatki i koronki duchownych, to ich kazania, to mantrowanie „zdrowaś Mario” i tak dalej. To cały, bardzo złożony system wierzeń, produkowany od wieków przez niezliczone rzesze ludzi.

I należy się zapytać, czy ci tak zwani młodzi kiedykolwiek w tym czymś, co nazywa się Kościołem w ogóle byli? I nie chodzi o bycie fizyczne w kościele na nabożeństwie czy mszy, ale czy byli w tym Kościele przez duże „K”, czyli w tym systemie wierzeń, światopoglądzie, instytucji, społeczności? A jeśli, to czy ich wspomnienia z Kościołem związane będą dobre i przyjemne?

Rozmowa zasłyszana w autobusie

Przez ostatnie dwa lata codziennie w tygodniu wracałem do domu z pracy autobusem, który zawsze wypchany był uczniami jednej z okolicznych szkół średnich, powracającymi z lekcji. Słuchałem, o czym rozmawiali. Podam tutaj jeden przykład takiej podsłuchanej rozmowy, ale – uwierz mi, Przyjacielu – jest on absolutnie reprezentatywny dla tego, co w tematach religijnych i okołoreligijnych zdarzyło mi się przez te całe dwa lata słyszeć.

Oto stoi sobie w kółeczku grupka chłopaków w wieku gdzieś około półmetka szkoły średniej. Zaczęli rozmawiać o lekcji religii, którą mieli tamtego dnia. Z rozmowy wynikało, że na ten przedmiot, o dziwo, wszyscy z nich uczęszczali i co ciekawsze, uczęszczali chętnie i z niecierpliwością czekali na kolejne katechezy!

Tego dnia tematem katechezy – o ile z ich rozmowy zdołałem się zorientować – były „dowody” przemawiające za tym, żeby ewangelie traktować jako wiarygodne źródła historyczne. Temat, jakby nie było, bardzo poważny, przy odrobinie braku przygotowania i zdolności ze strony katechety – potwornie nudny. A jednak ci nastolatkowie przyjęli go z ogromnym entuzjazmem.

Jest tylko jedno „ale”. Ten ich entuzjazm raczej nie jest tym, o który chodzi zdewociałym politykom i księżom, gdy próbują młodych zmuszać do klęczenia w kościele.

Oni z tej lekcji religii po prostu ciągnęli bekę jak nie wiem co, zaśmiewali się w głos, cytując kolejne „dowody” na „historyczną autentyczność” biblijnego bełkotu, Wyśmiewali temat bezlitośnie, ale nie bezmyślnie: przeciwnie, obnażali absurdalność wiary religijnej w sposób tak prosty, a jednocześnie trafny i logiczny, że do śmieci można by wyrzucić wszystkie rozwlekłe polemiki poważnych ateistów. Chrześcijaństwo w ich oczach było bzdurą w sposób tak oczywisty, jak oczywistym jest to, że dzieci nie przynosi bocian.

Przyznam się tutaj, że wiele zaczerpnąłem z tej i innych zasłyszanych rozmów młodych ludzi i wiele z tego znalazło się w artykułach na niniejszej stronie.

— Też mógłbym sobie napisać coś po pijaku i powiedzieć: to jest prawda, to jest słowo samego boga, macie w to wierzyć, bo jak nie, to będziecie przeklęci – podsumował rozmowę jeden z nich.

Chwilę później zmienili temat. Zaczęli rozmawiać o swoich dziewczynach, troszkę na nie narzekając, głównie w starym jak świat temacie tego, że facet kobiety nie zrozumie.

Nagle zwrócili się do jednego spośród siebie:

— A jak to jest u ciebie? To  chyba lepiej z chłopakiem, prędzej się chyba dogadujesz…

Tak, z rozmowy wynikało, że jeden z nich jest gejem. Ale nie traktowali go „tolerancyjnie”, nie, to była pełna, absolutna akceptacja, pozbawiona jakiegokolwiek posmaku sensacji: rozmawiali o orientacji seksualnej tak, jak się rozmawia o tym, że czy ktoś woli wino czy piwo, kawę czy herbatę.

Dodam tylko, że szkoła, do której uczęszczali ci młodzi to nie jakieś wielkomiejskie, elitarne liceum, ale dawna zawodówka przerobiona na coś w rodzaju technikum.

Wysiadłem tego dnia na najbliższym przystanku, dużo wcześniej niż normalnie bym wysiadał. Jak najszybciej wyszedłem do pobliskiego lasu, bo miałem łzy w oczach. Tak bardzo im zazdrościłem, że nie miałem tak, jak oni.

Kontrakcja starego świata

To, co opisałem powyżej, chyba wystarczy za odpowiedź na pytanie, postawione w temacie tego rozważania.

Nie, nie zatęsknią i nie, nie wrócą. Zatęsknić i wrócić można do czegoś, w czym się kiedykolwiek było. A oni – mentalnie, wewnętrznie – nigdy w Kościele nie byli. Mało tego, żeby tylko w Kościele! Oni nigdy, ani przez jedną sekundę swojego wewnętrznego życia nie byli chrześcijanami, a więcej – oni nawet ani trochę nie byli nigdy religijni.

Byli za to zapędzani na siłę na trzyletnie „przygotowanie do bierzmowania”, w czasie którego musieli, na przykład, wyrabiać normę obecności na różańcach czy nabożeństwach fatimskich.

Jeśli chętnie uczęszczają na religię w szkole to tylko w takim sensie, jaki przedstawiłem powyżej: jako na darmową komedię, występ kabaretu na żywo gratis, gdzie katecheta gra rolę komedianta, a słowa czczone niegdyś jako nieomylne orzeczenia samego boga – rolę skeczu.

Oczywiście, Kościół nie pozostaje bierny. Próbuje podbić te młode, dzikie serca. Niestety, cały przepotężny arsenał Kościoła okazuje się najwyraźniej bezużyteczny, a duchowni i katecheci wprost głupieją na widok tego tak samo, jak rosyjskie dowództwo głupieje w obliczu tego, co się dzieje z ich wojskami w Ukrainie.

I dokładnie tak samo jak Putinowi, tak i hierarchom Kościoła nic nie pozostaje, jak uciekanie się do tanich pogróżek i bezmyślnej przemocy.

Gdy nie mogą po dobroci, próbują kijem, na siłę. Ufają, że przy pomocy zdewociałych władz państwowych, a więc, ostatecznie, przy pomocy policyjnej pałki, więzień, sądów i prokuratury – zmuszą młodych ludzi do modlenia się do brudnego, galilejskiego guru, który z profesjonalizmem zamkniętego w sobie prawiczka rozprawiał o miłości.

Żeby było ciekawiej, czasami zdewociały polityk ma lepsze pojęcie o życiu niż teoretycznie będący bliżej ludzi duchowny. Podczas gdy cytowany wyżej arcybiskup oskarża o obecny stan rzeczy jakieś nieokreślone, ciemne siły manifestujące się „ideologią LGBT”, „ideologią gender” i „ekologizmem”, pewien polityk w podeszłym wieku wskazał jako źródło „problemu” smartony.

Młodych ludzi – przynajmniej tych młodych, których młodymi uczciwie można nazwać – wychowywał powszechnie, bez przerwy i bezproblemowo dostępny internet. A taka jest właściwość internetu, że jest to wielki ocean intelektualny, do którego w każdej sekundzie spływa zarówno cuchnące szambo myślowe, jak i krynice mądrości.

Na mocy tego samego Prawa Przyrody, które w lesie manifestuje się jako Prawo Doboru Naturalnego, ci młodzi ludzie, w sposób niekontrolowany, samodzielnie od dziecięcych lat pływający po tymże oceanie musieli się nauczyć i nauczyli rozróżniać, co jest szambem, a co jest prawdą używając do tego tej naturalnej i potężnej mocy umysłowej, jaką jest logika. Oczywiście – popełniają błędy, oczywiście, czasami wielkie.

Ale w przeciwieństwie do starszych od siebie, nie mają tego czegoś, co sprawia, że gdy dzisiejszy trzydziestokilkulatek przeczyta w internecie, że piramidy zbudowało UFO, to święcie w to wierzy, bo „tak w internecie pisze” i zabijać będzie, po mordach lać i wrzaskliwie bluzgać, byle obronić swoje święte przekonania.

Internet jest bezlitosny jak dżungla. Kto nie umie myśleć logicznie i kto nie wykaże się odpowiednio odpornym, a nawet cynicznym sceptycyzmem, szybko zgłupieje od kakofonii kompletnie sprzecznych,  wrzaskliwych informacji, które się z niego wylewają. A kto zgłupieje, zrobi z siebie błazna, święcie wierzącego w autentyczność chusty z Manoppello albo codzienne objawienia pani Agnieszki od księdza Natanka.

Młodzi nabyli tego silnego, cynicznego i zaprawionego ironią sceptycyzmu, a to sprawia, że łatwiej im wyłowić prawdę o tym, jak świat wygląda według ustaleń nauki oraz jaki jest sens, a właściwie brak sensu wyznawania jakiejkolwiek religii.

I wbrew temu, o co się młodych ludzi oskarża, są od internetu o wiele mniej uzależnieni, niż pokolenia, które dzisiaj władają światem na tego świata nieszczęście.

Magiczna bariera

Żeby było ciekawiej, uważny obserwator może zauważyć, że owa przemiana pokoleniowa nie dokonała się stopniowo. Przeciwnie, nastąpiło ogromne i nieoczekiwane tąpnięcie, które sprawia, że jeszcze przed rokiem 2013 pękające w szwach od naporu kandydatów seminaria duchowne nagle opustoszały.

To samo tąpnięcie sprawiło, że jeden z moich znajomych zaakceptował swój homoseksualizm po bardzo długiej walce z samym sobą, wielu depresjach i cierpieniach, a drugi, młodszy od niego o zaledwie dwa lata nie miał z tym nigdy najmniejszego problemu, a nawet nie ma najmniejszej świadomości, że problem z tym ludzie przed nim mieli.

Różnie można oceniać, kiedy zaczęło się to tąpnięcie światopoglądowe, ale z moich obserwacji wynika, że przełomowy musi być mniej więcej rocznik urodzonych w 1997 – ale co do tego, przydałoby się przeprowadzić jakieś profesjonalne badania.

Najważniejsze jest jednak to, że taka bariera istnieje, bariera szczelna i – na szczęście! – dla Kościoła niepokonana. Gdy bowiem Kościół próbuje wstąpić na pole internetu tylko się ośmiesza, niezależnie od tego, czy w rolę ewangelizatora w sieci wcieli się ks. Michał Woźnicki, ojciec Daniel z Czatachowej czy „licencjonowany”, ugrzeczniony i występujący pod ciągłym batem biskupiej cenzury wikareczek w rodzaju Sebastiana Picura.

A dzieje się tak dlatego, że rdzeniem bariery między młodymi ludźmi a Kościołem jest nie internet, ale logika. Nie smartfon, ale zdrowy rozsądek.

Być może zarzucisz mi, Przyjacielu, zbytni optymizm. Ale nie, to, co powyżej napisałem nie jest optymizmem, przeciwnie, to najczystsze czarnowidztwo. Jeśli dobrze zrozumiesz wszystko to, co powyżej napisałem zobaczysz, jak niewesołą perspektywę mamy przed sobą.

Oto ludzie, których w tym artykule określiłem mianem młodych to wciąż dzieciaki, a najwyżej studenci, ludzie, którzy dziś nie mają nic do powiedzenia i jeszcze długo nie będą mieli.

Tymczasem rdzeń naszego społeczeństwa, ci, którzy będą decydować o naszej – i tych dzieciaków przyszłości, to ludzie, którym niestety religia nie jest obojętna.

Świat ludzi tworzą ci, dla których religia nie jest, jak dla tych dzieciaków, czymś w sposób oczywisty idiotycznym i niewartym głębszej refleksji. Przeciwnie, to ludzie bardzo mocno z religią związani, albo związani dla niej, albo przeciwko niej – ale nigdy nie są to ludzie w takim stopniu, jak ci młodzi, niezainteresowani tematem.

To ludzie zaangażowani, czasami bardzo uczuciowo w temat religii, bo tak ich naznaczył los: wielką, przemożną, religijną propagandą lub nie mniej przemożną ze strony religii krzywdą.

Tym samym rdzeń naszej społeczności to ludzie, którzy do końca swoich dni będą szli na noże w kwestii religii i ta wojna nie ustanie, póki nie umrze ostatni urodzony przed 1997 rokiem Polak.

Nie muszę dodawać, że czeka nas jeszcze wiele lat tej wojny i – jak w każdej wojnie – ostatecznie przyniesie ona tylko cierpienie.

Nam nie dane będzie zobaczyć świata, który stworzą – jeśli będą mieć taką szansę – ci najmłodsi. Ale spoczywa na nas wielka odpowiedzialność. Los nas – tak, Ciebie, Przyjacielu i mnie – wyznaczył na tych, którym obowiązkiem jest strzec tej bariery, jaka się dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności stworzyła. To od nas zależy, czy te dzieciaki będą mieć szansę zrobić coś ze zrujnowanym, zalanym ściekami i wyrżniętym z lasów światem, jaki pozostawimy po sobie jako dziedzictwo i skutek chrześcijaństwa.

Od bariery między starszymi a młodymi zależy, czy świat przyszłości będzie światem, który nareszcie zapomni o „czynieniu sobie Ziemi poddanej”, który raz na zawsze porzuci mówienie, że człowiek „odchodzi do Pana po wieczną nagrodę” a pies „zdycha”. Od tej bariery zależy, czy obumrą wreszcie macki Kościoła, które przez wieki zabraniały ludziom być szczęśliwymi i nie pozwalały korzystać z życia. Od tej bariery zależy, czy ludzie wreszcie zaczną się kochać nie po chrześcijańsku, ale w sposób wolny, prawdziwy, taki, w jaki kochają się dzikie zwierzęta, a tym samym połączą się na nowo z Przyrodą tym językiem, który zawsze powinien nas z Przyrodą łączyć.

My musimy zadbać, żeby ta bariera przetrwała i grubą ścianą oddzieliła świat baranów, bezmyślnie podążających za kolejnymi prorokami, guru czy führerami od wilczego świata dzikiej i nieuznającej żadnych autorytetów wolności.

Wiele od nas zależy. Bo to nam dane było jako ostatnim – miejmy nadzieję! – zakosztować mentalnego łagru, jakim jest religia i to my jako ostatni mamy obowiązek zadbać o to, by hegemonia religii na zawsze odeszła i nigdy nie powróciła.

A jeśli czyta ten artykuł ktoś z nowej, wychowanej poza religią generacji, to mogę tylko powiedzieć: bądźcie tacy, jacy jesteście i nie zmieniajcie się!

Jeśli uważasz, że to, o czym tu piszę jest ważne, dobre i potrzebne, możesz wesprzeć działanie strony, zostając naszym Patronem przy pomocy patronite.pl

5 odpowiedzi na “CZY MŁODZI ZATĘSKNIĄ ZA KOŚCIOŁEM?”

  1. Bardzo ciekawy artykuł, dziękuję. Tylko zastanawia mnie, dlaczego 1997/2013? To z powodu śmierci papieża, a w konsekwencji zaniku dotychczasowej formy związku boga z ojczyzną (rocznik 1997 przeżył to w wieku 7-8 lat, czyli przed pierwszą komunią), czy z jakiegoś innego powodu, może bardziej procesu niż wydarzenia, i poskutkowało skokowo?
    Jeśli chodzi o stosunek do własnej orientacji seksualnej, to swój biseksualizm zaakceptowałam spontanicznie i z radością parę lat po 2013 roku, gdy tylko się o nim dowiedziałam, a jestem z rocznika sporo starszego niż 1997, więc tu się chyba liczy data uświadomienia, a nie urodzenia. Ale też w sumie zazdroszczę bycia nieprzetraconym przez religię.

    1. Ponieważ autor się dotąd nie wypowiedział, będę zgadywać.
      Biorąc pod uwagę historię autora, niewykluczone, że pisząc o kościele dzieli czas na kadencje władzy kościelnej. I tak 2013 to zmiana papieża – i to taka zachęcająca do myślenia. Podczas gdy „nasz” (polski) papież dał świadectwo pełnego zaufania do decyzji Ducha Świętego na konklawe i posłusznie sprawował władzę aż został odwołany decyzją bezpośredniego przełożonego, B16 pokazał, że nawet „pierwszy sługa” zachowuje pełną podmiotowość i może aktem woli zrezygnować z powierzonej przez DŚw misji. Była to pierwsza od ponad 5 wieków rezygnacja papieża, która w Polsce mogła być tym większym szokiem światopoglądowym, że nasze społeczeństwo było intensywnie molestowane „męczeństwem” JP2 („rekolekcje narodowe 2005”, beatyfikacja i wreszcie kanonizacja podkreślająca kontrast abdykacji B16).
      Dodatkowo w 2014 zmienił się prymas Polski. Czy coś to zmieniło nie wiem, to już nie był mój cyrk i nie moje małpy.

      W 1997 zmieniła się Konstytucja, w której nie tylko wprowadzono rozdział kościoła od państwa (hahaha) zagwarantowano dzieciom uwzględnienie ich zdania w wychowaniu religijnym (haha ha). Czy miało to wpływ? Nie sądzę, ale innego wydarzenia nie kojarzę. A może? W tym okresie była intensywna dyskusja dotycząca wolności wyznania wśród dzieci. Może dała ona do myślenia istotnej grupie rodziców?

  2. Ale za fascynującą uznaję tę przemianę w stosunku do skłonności homoseksualnych, ile się namęczyłem z akceptacją samego siebie, a i tak tego jeszcze do końca z jakichś powodów nie jestem w stanie przepracować… A tu młode pokolenie ma z miejsca zdjęty głaz z pleców. Nawet chyba nie będą w stanie pojąć, jak gigantyczna przemiana się dokonała w ostatniej dekadzie.

  3. Bardzo ciekawe spostrzeżenie, chyba już były badania o odchodzeniu młodych od wiary. Twoja obserwacja wydaje się potwierdzać ten trend. A co do świata bez dyskryminacji? Myślę, że zawsze ona będzie istnieć, tylko pytanie, jakie nowe formy ona przybierze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Social Share Buttons and Icons powered by Ultimatelysocial