Żyjemy w ciekawych czasach, w których szara codzienność potrafi dostarczać całkiem mocnych wrażeń. Ludzkie instytucje religijne zaś zacierają ręce: przecież, jak mawia stare porzekadło: „jak trwoga, to do Boga”! Liczyć więc można na wcale niemałe zyski i podreperowanie nadszarpniętego wrażymi atakami budżetu.
Oczywiście, trzeba szczęściu pomóc. Nagłośnić, co wygodne, wyciszyć, co wygodne mniej. I tak na pierwszą linię frontu trafiło najpierw gorące doniesienie o tym, iż lekarz Li Wenliang, który jako pierwszy ostrzegał przed obecną zarazą, był głęboko wierzącym katolikiem.
Nasuwa się na marginesie pytanie: co ma jedno do drugiego? Czy gdyby był buddystą, to nie ostrzegłby kolegów lekarzy o nowym zagrożeniu chorobowym? Czy gdyby był protestantem, satanistą albo wyznawcą voodoo przeszkodziłoby mu to w wypełnieniu lekarskiego obowiązku? Czy nie ważniejsze w tym momencie było – i to zdecydowało o jego postawie – że był lekarzem?
Dla propagandystów wiary logika nie ma znaczenia. Podają więc zakamuflowany sofizmat: Li Wenliang ostrzegł przed chorobą ponieważ był katolikiem i „dał tym świadectwo wiary” (sic!).
Ale, jak się okazuje, był to tylko wstęp. Zaraz potem wszędzie, gdzie się tylko dało w oczy bił wielki nius: „Jeszcze dwa tygodnie temu byliśmy ateistami”.
Artykuł, kopiowany i rozsyłany gdzie się tylko po sieci da, przedstawiał świadectwo lekarzy (prawdopodobnie z Włoch, bo wersje już są różne) którzy w obliczu pandemonium chaosu, który zapanował w szpitalach zaczęli zwracać się do (oczywiście!) chrześcijańskiego boga, rozmawiać o nim, modlić się, czytać biblię itp. itd. słowem – nawrócili się. Oczywiście nie zabrakło wyrazów skruchy: „śmialiśmy się” z wiary, z wierzących itd. ALE TERAZ… Nie zabrakło też uszczypliwości: „na studiach uczono nas, że nie ma boga”, „wierzyliśmy w naukę” itp. itd.
Zakładając, że tenże nius jest prawdziwy – bo co do tego nigdy nie ma absolutnej pewności – zadajmy sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje, że ateizm nie zdaje – przynajmniej u niektórych ludzi – egzaminu w zderzeniu z ekstremalną rzeczywistością? Czy istnieje jakaś jego słabość, której nie ma religia?
Ateiści w okopach
Znane i powielane do znudzenia porzekadło ludzi wierzących głosi: „w okopach nie ma ateistów!” Trochę mniej znana jest riposta: „W takim razie to nie z ateizmem jest coś nie tak, ale z okopami”.
Dzisiaj mamy sytuację zgoła inną. Nie mówimy o piekle wojny, które ludzie – wierzący i nie – zgotowali innym ludziom – jak wyżej. Mówmy o pladze choroby, która jest kataklizmem zupełnie innego rodzaju chociażby przez to, że wojnę – przy odrobinie dobrej woli – można przerwać, a epidemii pomimo ogromu tejże, dobrej woli – przerwać się nie da.
Trzeba w tym miejscu jednak przypomnieć, że ekstremalne sytuacje, które odbierają niewiarę ateistom, te same sytuacje zwykłe są też odbierać wiarę teistom.
Ileż to możemy przeczytać świadectw – nieraz bardzo poruszających – ludzi, którzy stracili wiarę w obozach koncentracyjnych. Na filmie dokumentalnym pt. Treblinka. Ocaleni z obozu zagłady Samuel Willenberg w emocjonalnych, wstrząsających słowach mówi:
Tu była śmierć, tylko śmierć. On chyba był na urlopie… Pan Bóg. Chciałem, szukałem Go tutaj, a tu było… piękne, ładne niebo polskie.
Inny świadek tamtych wydarzeń, Kalman Taigman dodaje:
Przestałem wierzyć. Modlimy się do naszego Boga, który nas wyprowadził z Egiptu, dał nam ziemię, na której mogliśmy żyć. Ale gdzie On teraz jest?
Mimo to jednak nie bagatelizowałbym problemu. Jest on jak najbardziej realny i jego realność może – prędzej czy później, w tej czy innej formie – dotknąć każdego z nas. Zamiast od niego uciekać, wyśmiewać go czy unosić dumnie głowę z optymistycznym nastawieniem: „to mnie nie dotyczy i dotyczyć nie będzie!” trzeba, w imię uczciwości się mu przyjrzeć i wyciągnąć wnioski.
Jednak wnioski te, co za chwilę wykażę, nie są bynajmniej po myśli propagandystów wiary i nachalnych ewangelizatorów.
Przymiotnik ważniejszy od rzeczownika
Ateizm to bardzo szerokie pojęcie i opowiadanie nawróconych lekarzy, podciągnięte pod to pojęcie bez żadnego dookreślenia jest głębokim nieporozumieniem.
W przypadku tym przymiotniki, które należałoby nadać słowu „ateizm” są dużo ważniejsze od rzeczownika.
W kulturze europejskiej są dwa dominujące nurty ateizmu, dominujące ponad wszelką miarę tak, że o wszelkich innych wspomina się w kategoriach błędu pomiarowego. Są to: ateizm typu marksistowskiego i ateizm typu oświeceniowego.
Oba są odmianami właściwie tego samego, bo te same wartości wynoszą na piedestał, a jedynie inaczej je akcentują. W ateizmie marksistowskim większą rolę odgrywają wartości związane z państwem, kolektywem, wspólnym wysiłkiem, interesem społeczeństwa, narodu, ludzkości. Ateizm oświeceniowy z kolei bardziej akcentuje wartość jednostki, jej osobistej wolności i osobistego szczęścia.
No dobrze, ale jakie to wartości opiewa ateizm europejski, na czym opiera się jego specyfika?
Ateizm humanistyczny
Ateizm europejski jest ateizmem HUMANISTYCZNYM. Ateizm ten, odrzucając wiarę w boga, zachowuje jednocześnie chrześcijańską wiarę w człowieka. Wiara ta objawia się w ateizmie humanistycznym na trzech płaszczyznach: wiary w LUDZKOŚĆ, w CZŁOWIEKA i wiary w SIEBIE.
1. Wiara w ludzkość
Jest wiarą w to, że ludzkość jest czymś wspaniałym, dobrym i dla ludzkości należy wiele dobrego zrobić, a przeciwko ludzkości nic złego robić nie wolno. W tej wierze mieści się wiara w nieograniczoną skuteczność, żeby nie powiedzieć: wszechmoc pracy zespołowej, techniki i dorobku ludzkiej myśli. Jest to wiara w to, że ludzkość jest wartością, dla której warto żyć, pracować, trudzić się a nawet – poświęcać. Gdzieś w kulisach tej wiary kryje się pochwała instytucji państwa i demokracji (tak czy inaczej pojętej).
Ateizm humanistyczny w wydaniu marksistowskim akcentował zwłaszcza tę wiarę, czasami podmieniając pojęcie „ludzkości” na „klasę robotniczą”, „kolektyw”, „braterstwo proletariatu” i tym podobne. Co do demokracji, to wiemy, jak wyszło, ale także na tę wartość się powoływał.
2. Wiara w człowieka
Druga wartość, podkreślana w ateizmie humanistycznym mówi o nadrzędnej wartości człowieka – „człowiek miarą wszechrzeczy”. Człowiek, człowieczeństwo – są przedstawiane jako wartość nadrzędna, „człowiek jako cel”. W tej kwestii ateizm humanistyczny mówi jednym chórem z… Janem Pawłem II, który ogromną część swoich tyrad poświęcił afirmacji humanizmu, „niezbywalnej godności osoby ludzkiej”.
Złośliwie powiem na marginesie, że w całych tych tyradach słowo „człowiek” jest czasami tak odrealnione, że wydaje się być jakimś niebiańskim terminem technicznym, a nie pojęciem mającym desygnat w oddychającym, pocącym się, smarkającym i pierdzącym osobniku z gatunku Homo podobno sapiens.
Wiara w człowieka nadaje każdemu z osobna na mocy samego bycia człowiekiem wartość, wartość, której się nie przelicza, nie wywodzi z czegoś tam, nie: ona po prostu jest i jest najwyższa. Mówiąc inaczej: „człowiek – to brzmi dumnie”!
Tutaj też odnajdujemy podstawę wszelkich „wartości ludzkich”, wartości, co do których „zgodzą się wszyscy”. To właśnie tę wiarę w człowieka akcentowała myśl oświeceniowa, nieprzypadkowo mówiąca o prawach – właśnie: „Człowieka i Obywatela”.
3. Wiara w siebie
Tego tłumaczyć chyba nie trzeba, bo każdy z nas tysiące razy słyszał slogan: „uwierz w siebie!”. A więc jest to wiara w swoje możliwości, połączona z potępieniem tak zwanej „niskiej samooceny”. Człowiek – wedle tegoż dogmatu – „do niczego nie dojdzie”, jeśli nie będzie pewny siebie czy – jak to się zabawnie określa: „asertywny”. W wierze tej mieści się pochwała ludzi ambitnych, tych którzy „mierzą wysoko”, pochwała życiowego optymizmu i rozwijania tak czy inaczej pojętej kariery.
Na tej wierze opiera się nowoczesny ateizm korporacyjny, który jest ateizmem chyba tylko z braku czasu na jakąkolwiek religijność. A w dodatku, trzeba powiedzieć, jest to ateizm papierowy, bo wyznaje on de facto wiarę w boga Karierę, Szefa albo Firmę.
I tak, ateizm humanistyczny, choć spiera się z chrześcijaństwem o boga, jego istnienie czy nieistnienie – jednocześnie idzie z nim ręka w rękę jeśli chodzi o wartości ludzkie. Mało tego, na tym polu chrześcijaństwo i ateizm humanistyczny ze sobą wręcz konkurują, próbując wydzierać sobie nawzajem te czy inne wartości.
I teraz do tego humanistycznego ateizmu przyłóżmy ogień. Ogień zarazy, chaosu, bezsilności. Ogień surowej RZECZYWISTOŚCI.
W ogniu rzeczywistości
Jestem stuprocentowo pewien, że nawróceni lekarze byli „jeszcze dwa tygodnie temu” – ateistami właśnie humanistycznymi.
Oto wiara w ludzkość spotkała się z brutalną rzeczywistością bezsilności: zawiodła ludzka technika, zawiodła ludzka myśl, społeczeństwo, państwo, organizacja. Ba, nawet tam, gdzie nie zawiodła i dała z siebie wszystko – nie zapobiegła śmierci, cierpieniu i katastrofie.
Na marginesie pragnę powiedzieć czcigodnym chrześcijanom, że w przypadku obecnej zarazy nie zawiodła nauka – zawiodła technika. Nauka bowiem jest, w sensie ścisłym, biernym i pokornym odczytywaniem praw Przyrody. To technika zajmuje się przekładaniem tej wiedzy na praktyczne wykorzystanie. W przypadku zarazy nie zawiodła więc nauka, czyli biologia – oto bowiem już w styczniu 2019 roku biolodzy donosili o nowym rodzaju wirusa bytującym na osobnikach pewnego gatunku nietoperzy. Donosili, że budowa osłonki lipidowej tegoż wirusa umożliwia mu atakowanie ludzkich komórek, ba, przewidziano, jakie może to wywołać schorzenie.
W przypadku zarazy zawiodła medycyna – która ściśle rzecz biorąc jest techniką właśnie, bo odpowiada na praktyczne pytanie: jak wiedzę biologii wykorzystać do tego, by leczyć?
Nie dziwię się więc lekarzom, że się nawrócili, gdy zobaczyli, że wspólne dzieło ludzkości, ludzkiej techniki – nic jest nie warte w obliczu Przyrody i Jej wszechmocnej, śmiercionośnej potęgi.
Upadła w nich właśnie ta wiara, wiara w ludzkość – i upaść musiała, bo brutalna rzeczywistość zweryfikowała w okrutny sposób jej wartość.
A co z wiarą w człowieka? No cóż, choroba dobrała się do wszystkich: starych, młodych, bogatych, ubogich, znanych i nieznanych. Nie miała względu na osoby. Rzeczywistość, Przyroda pokazała, że za nic ma „nadrzędną wartość osoby ludzkiej” i kiedy zechce, tę „osobę ludzką” zetnie i wrzuci do ziemi, z której została wzięta. Przyroda pokazała, że człowiek nie ma dla niej wartości większej niż pies, kot, mrówka czy kornik.
I bez znaczenia jest, jak głęboko ci lekarze wierzyli w wartość człowieka – mając oczy zobaczyli, jaka jest ona w rzeczywistości marna i znikoma.
Co do wiary w siebie, to wystarczy z otwartym umysłem rozejrzeć się po świecie Przyrody. W Przyrodzie, w obliczu Prawa Doboru Naturalnego wiara w siebie jest krańcową głupotą.
To wiarą w siebie wykazał się koszykarz Rudy Gobert, gdy publicznie żartował z epidemii i na dowód swojego lekceważenia dotknął wszystkich mikrofonów podczas konferencji prasowej. To wiarą w siebie wykazał się pewien youtuber, liżąc deskę klozetową w szkolnej toalecie. To właśnie wiara w siebie ich obu zawiodła, gdy padli ofiarą zarazy.
To wiara w siebie została brutalnie zweryfikowana w życiu lekarzy, gdy ci zobaczyli, że choć dali z siebie wszystko, choć wysilili całą swoją wiedzę, siły i dokonali heroicznych poświęceń – wszystko poszło na marne, a wokół wciąż narasta stos trupów.
Podsumowując pragnę powiedzieć, i chcę żeby to jasno wybrzmiało: myślę, że wobec brutalnego oblicza rzeczywistości ateizm humanistyczny jest równie cherlawy, co wiara w miłosierdzie boskie.
Wiara religijna ma jednak nad ateizmem jedną przewagę: Jest niefalsyfikowalna. Gdy Przyroda obraca w pył wartości humanizmu, ateizm humanistyczny nie ma jak się wytłumaczyć. A religia – a i owszem! A więc: „drogi boże są niezbadane”, „bóg dopuszcza zło, by z niego wyprowadzić jeszcze większe dobro”. „wielka będzie nagroda w niebie po śmierci dla tych, którzy w ogniu doczesnych cierpień pozostaną wierni Chrystusowi”. Te i wiele, wiele innych fraz posiada religia na usprawiedliwienie swojej nieskuteczności.
Współczuję całym sercem tym lekarzom i całkowicie rozumiem ich wybór. Bo wobec tak brutalnego i okrutnego doświadczenia własnej bezsilności nie ma bohaterów. Są co najwyżej kłamcy, którzy po latach wymazują ze swojej biografii wstydliwe chwile słabości tak w wierze, jak i w niewierze. Są co najwyżej mocni w gębie chojracy, którzy buńczucznie deklarują, że nigdy się nie zachwieją.
Panteizm, czyli ateizm biologa
Biologia jest nauką pogardzaną. Fizyk – o, ten to jest kimś wielkim, bo wiedza jego to ma jakieś praktyczne przełożenie. A to bombę atomową można dzięki niej skonstruować, a to szybszą szpan-gablotę zaprojektować. Albo taki astronom – o, proszę! Ten to i w kosmos ludzi wyśle, i GPS dzięki niemu działa, a i jakby jakaś asteroida ku nam leciała, to odpowiednio wcześniej ostrzeże. No i chemik – dzięki niemu mamy lekarstwa na wszelkie dolegliwości i trutki na wszelkie „szkodniki”.
Ale biolog? Co to jest biolog? To rodzaj bujającego w obłokach artysty, który trzęsie się nad bezużytecznymi robaczkami i paprotkami, zamiast czymś praktycznym się zająć, czymś co Ludzkości korzyść przyniesie! Ba, mało tego, ten artysta to i niebezpieczny jest, bo się do genetyki dobiera, grzebie w czymś, w czym tylko Stwórca ma prawo grzebać. Biolog to albo będzie nawiedzonym ekologiem, albo doktorem Frankensteinem – nie wiadomo, co gorsze.
Tymczasem – i tu już mówię poważnie – wystarczyło posłuchać tych „bujających w obłokach artystów” i zostawić w spokoju pewien gatunek nietoperzy, a dziś nie musielibyśmy podziwiać rosnącej w tysiące liczby trupów w szpitalach Włoch czy Hiszpanii. A być może niedługo Polski.
Wystarczyło okazać pokorę i cześć Przyrodzie. Wystarczyło uznać, że choć bóg zaświatowy nie istnieje, to istnieje Bóg rzeczywisty i materialny – Przyroda, Biosfera, Wszechświat. Godna wielokroć większej czci, niż te zmyślone obiekty ludzkiego kultu.
Wybacz, Przyjacielu, który to czytasz, że zbyt może emocjonalnie powiem, ale muszę to powiedzieć: i wy, chrześcijańscy propagandyści, i wy, humaniści – ZAMKNIJCIE SIĘ WRESZCIE. Otwórzcie wreszcie oczy i zobaczcie: że ani żaden Jezus wam nie pomoże, bo trupów będzie przybywać niezależnie od tego, ile będziecie go wzywać. I żadna szczepionka wam nie pomoże, bo gdy będzie dostępna, to wtedy, kiedy plaga i tak naturalnym porządkiem rzeczy wygaśnie, bo zabije, kogo miała zabić a oszczędzi, kogo miała oszczędzić.
Otwórzcie oczy i zobaczcie, że to Przyroda i majestat Prawa Doboru Naturalnego dopominają się i ostrzegają, abyście nie pokładali ufności ani w ludzkich bogach, ani w samych sobie i swojej żałosnej cywilizacji.
Długo i intensywnie obcowałem z Przyrodą. Dotykałem Ją, wąchałem, oglądałem, słuchałem i smakowałem. Przysięgam, że jest Ona właśnie taka, jaką widzisz ją w pladze: wyniosła i bezduszna. I należy oczekiwać, że taka będzie, bo dlaczegóż miałaby nas, ludzi mieć za coś więcej niż cokolwiek innego? Dlaczego miałaby przejmować się tą małą, napuszoną mutacją pramałpy, kiedy ma całą nieskończoność bogactwa innych istot?
Jednocześnie przysięgam, że dotknąłem w Niej, w Przyrodzie – choć ledwie musnąłem – tajemnicy Jej łaskawości. Okazała mi ją Ona, gdy w pokorze skuliłem się pod małym świerczkiem na szczycie wysokiej góry, a wokół waliły pioruny, z których każdy mógł mnie spalić. Okazała mi ją Ona, gdy w tejże samej pokorze wszedłem bezbronny do lasu, do wnętrza terytorium wilków, a one w nocy obeszły dookoła mój namiot i darowały mi życie. Choć mogły je bezkarnie i bezproblemowo odebrać.
Tak, Przyroda zdaje się okazywać coś na kształt względu tym, którzy są wobec Niej pokorni i którzy uznają Jej potęgę. Którzy nie w siebie będą wierzyć, ale przeciwnie – dostrzegą swoje ograniczenia i znikomość możliwości. Którzy za najwyższą wartość nie uznają to, co jako wartość wydumają – ale to, co rzeczywiście nią będzie.
Powiem więcej – choć z lękiem ośmielam się na tę zuchwałość – że Przyroda potrafi być w tej łaskawości niezwykle hojna. Ale to, czy i w jakim stopniu ją okaże, nie od nas zależy. Zależy tylko od Niej, czymkolwiek Ona jest – czy jedynie zlepkiem materii i praw fizyki, czy inteligentnym superorganizmem.
Chrześcijanie nazwą mnie plugawym poganinem, a ateiści oskarżą, że jestem durniem i ciemnym szamanem, który kłania się drzewom. Nie dbam o to. Bo uważam, że ateizm, który tylko odrzuca wiarę w Jezusa czy Allaha, a w ich miejsce stawia równie nierzeczywiste pojęcia „ludzkości”, „wartości ogólnoludzkich”, „humanizmu” – nie jest ateizmem, ale kolejną dogmatyczną teologią.
Ja tymczasem na piedestale swojego serca i umysłu stawiam realną potęgę Przyrody – potęgę, której realności lekarze i ich pacjenci doświadczają dziś w wyjątkowo okrutny sposób. Jest to potęga, w którą nie trzeba wierzyć – bo ją widać. Jest to wartość, której nie trzeba bronić – ona broni się sama.
I bynajmniej nie twierdzę, że wobec tego powinniśmy paść na kolana przed drzewem czy pająkiem na ścianie i pokornie czekać, aż nas zaraza zetnie. Twierdzę, że powinniśmy w pierwszej kolejności zaufać nauce – tej nauce, która jest odkrywaniem praw Przyrody. Tej nauce, która wciąż – niestety! – jest wołaniem na pustyni, która od tak dawna ostrzega ludzkość przed konsekwencjami braku szacunku dla praw Wszechświata i Natury. Tylko w ten sposób bowiem zapobiegniemy o wiele, ale to o wiele gorszym rzeczom niż wirus, który nawet jeśli całkowicie wymknie się spod kontroli, to i tak ogromną większość ludzi oszczędzi.
Twierdzę, że powinniśmy zrozumieć i wziąć sobie głęboko do serca tę lekcję, której dzisiaj jesteśmy świadkami. Przekaz tej lekcji jest jasny.
Wielu nabijało się z obrońców doliny Rospudy, a nawet zarzucało im, że są opłaconymi przez „obce siły” agentami, żeby nie powiedzieć: zdrajcami. Naśmiewano się, że przykuwają się do drzew w obronie „jakiegoś tam robaczka”, podczas gdy „tu obwodnica jest potrzebna!”, gdy „trzeba być realistą” i „brać pod uwagę ekonomię”.
Kto wie, czego dzięki tym obrzuconym drwinami obrońcom Przyrody udało nam się wówczas uniknąć.
Twierdzę, że ludzie powinni pomagać sobie nawzajem nie dlatego, że „człowiek jest najwyższą wartością”, ale dlatego, że jest to jak najbardziej zgodne z Prawem Doboru Naturalnego.
Opiekuj się słabszym ze stada,
Bo twoje w tym jest przetrwanie:
Bo kogo dziś Las poniża,
Jutro ustawi twym panem.
Twierdzę, że w godzinie próby nie należy się bronić przed uznaniem swojej słabości i bezsilności. Nie należy jednocześnie wobec tej bezsilności usiąść i nic nie robić.
Jako przykładem posłużę się historią francuskiego medyka, Guy’a de Chauliac, osobistego lekarza papieża Klemensa VI. Gdy do bram papieskich rezydencji zapukała Czarna Śmierć, nie miało dla niego znaczenia, że wszelka ówczesna medycyna była bezsilna wobec zarazy. Nie mogąc zaufać swojej wiedzy, zaufał intuicji – i kazał papieżowi pomimo upału siedzieć pomiędzy dwoma ogniskami i zakazał mu przyjmować kogokolwiek. W ten sposób – choć nie wiedział jak – uratował swojemu pracodawcy życie. Gorąco odpędziło pchły, które roznosiły dżumę, a kwarantanna jest przecież i dzisiaj najskuteczniejszym środkiem obrony przed chorobami zakaźnymi.
Tenże sam medyk nie poprzestał na tym, ale zaczął opiekować się zadżumionymi – nie tylko po to, by im ulżyć w cierpieniu i w – najczęściej – śmierci, ale po to, by obserwując chorobę, poznać tajemnicę jej potęgi. Przyroda nagrodziła jego pokorę i odwagę zarazem: choć się zaraził, jako jeden z nielicznych – przeżył chorobę i wyzdrowiał. Tak na sobie samym doznał naraz okrutną potęgę Przyrody i nieskończoną Jej łaskawość.
Zadziorna pokora
Gdy spoglądam wilkowi w oczy, mogę to robić tylko przez krótką chwilę. Nie potrafię natychmiast nie schylić głowy przed majestatem tego przenikliwego wzroku. A jednak coś każe mi następną chwilę później podnieść oczy – i znów napotkawszy ten wzrok poczuć siłę, która w żaden sposób nie wynika z moich marnych, osobistych możliwości.
Tym się różni panteizm od humanistycznego ateizmu, że nie posiada jego wad. Jednocześnie tym się różni od religii, że nie uznaje tego, czego nie widać i czego potęgi nie można doświadczyć.
Panteizm jest prawdziwym ateizmem, bo nie ma w nim dogmatów i nie ma w nim apriorycznego uznania tej czy innej idei.
Jednocześnie panteizm tak, jak religia – potrafi w obliczu bezsilności dać nadzieję. Lecz nie jest to nadzieja oparta na mrzonkach i bełkocie teologów czy zmurszałych słów księgi sprzed wieków. Nadzieja ta oparta jest o to, co widać i czego dotknąć można teraz, dzisiaj. Nadzieja owa oparta jest o równie realne podstawy, co brutalność rzeczywistości, która nadzieję w ludziach potrafi gasić.
Badania prof. Hopi Hoekstra wykazały, że nawet biała myszka biegająca po ciemnym podłożu, gdy nad nią latają drapieżne, kierujące się wzrokiem ptaki – ma szansę na przeżycie. Prawo Doboru Naturalnego nawet kompletnie nieprzystosowanym wciąż daje możliwość przetrwania, i to niemałą, bo wynosi ona mniej więcej 25%.
O ileż większą szansę mają ludzie w obliczu nawet rozszalałej zarazy – nie podejmuję się obliczać. Jest to niepomiernie większa szansa. Jednocześnie trzeba nam pamiętać o wynikającej z prawa ewolucji nauce: że żadna, najmniejsza drobnostka nie jest bez znaczenia.
Każde umycie rąk, każde zrezygnowanie z niepotrzebnego opuszczania domu – zwiększa Twoje i Twoich bliskich, już i tak ogromne szanse na to, że wszystko skończy się dla Was dobrze. Jeśli tak będzie – czego Ci, Przyjacielu z całego serca życzę – pamiętaj, że jest to mimo wszystko łaskawość – a nie dzieło Twoich, znikomych możliwości. I nie zapomnij za tę łaskawość obdarzyć Ją, Przyrodę – jeszcze większym szacunkiem, pokorą – i fascynacją.
Niech Wielki Wilk Fenrir, brat Pani Śmierci Cię chroni i prowadzi.
Jeśli uważasz, że to, o czym tu piszę jest ważne, dobre i potrzebne, możesz wesprzeć działanie strony, zostając naszym Patronem przy pomocy patronite.pl
Mówi głupi w swoim sercu: „Nie ma Boga”. Oni są zepsuci, ohydne rzeczy popełniają, nie ma takiego, co dobrze czyni” (Psalm 53, 2)…ateiści, żyjcie w swoim ateizmie, w swojej ciemności, ale RAZ NA ZAWSZE ODCZEPCIE SIĘ OD LUDZI WIERZĄCYCH!!! Ale wy ateiści jesteście podli! Zajmijcie się swoimi ateizmem i swoimi ateistycznymi sprawami, ale przestańcie już ateistyczni plotkarze, blujarze, ateistyczne flaki, tykać ludzi wierzących. Zapomnijcie o wierzących raz na zawsze! Zawsze, bezczelni ateiści, kiedy macie swoje ateistyczne tematy, urządzacie sobie jakieś wędrówki w stronę wierzących…ateiści od wierzących łapy precz! Ciągle ci podli ateiści tylko plotkują o wierzących! Od Nas, Wierzących, wara! Precz!
Moim zdaniem sednem wiary i religii dla wielu ludzi jest tęsknota za istotą, która (w teorii) ofiaruje nam swoją miłość (Jezus), daje poczucie bezpieczeństwa, opiekuje się nami, będąc kimś wszechmocnym, od kogo wszystko zależy, daje obietnicę życia wiecznego. W zamian oczekuje wiary, miłości i posłuszeństwa swoim przykazaniom. Jednocześnie wierzymy w to, że istnieje boska istota, którą bardzo obchodzi nasz los, która się o nas troszczy, obdarzy błogosławieństwami, a po śmierci, przy spełnieniu warunku przestrzegania przykazań i dzięki darowi łaski obdarzy nas życiem wiecznym. Wydaje mi się, że taka wiara jest zwłaszcza potrzebna i ważna dla ludzi w podeszłym wieku, może w ciężkiej sytuacji życiowej. Dla odmiany Przyrodzie, Naturze i Wszechświatowi jesteśmy jako pojedyncze jednostki całkowicie obojętni i to powoduje, że dla mnie taka relacja jest martwa. Nigdy nie miałam nic do czynienia z wiarą katolicką ale tak to rozumiem.
Tęsknota, którą opisujesz, pasuje do tego co czuje każde małe dziecko: potrzeba Opiekuna, który przyjdzie, przytuli, nakarmi, zajmie się i obroni. I nigdy nie zostawi. Lęk przed porzuceniem to największy horror dzieciństwa. Dziecko zrobi wszystko dla rodziców, żeby tylko nie odeszli bo bez nich zginie. Ten lęk jest w nas tak głęboko, że odczuwamy go nawet jako dorośli.
Ja tez podpisuje się nad mądrymi rozważaniami
Agnoza i ateizm. Przyjažn z psami i kotami. Miłość do ludzi urzekających mądrością. Wolność od rzeczy i zadowalanie się małym ale nie asceza. Poczucie humoru i dystans do siebie. To moje.
Pozdrawiam. Przytulam i DZIĘKUJĘ życząc zdrowia!🥰♥️
Niesamowity ten tekst. Te porównania i wykazane różnice, które kierują naszym podejściem do wiary. Tak wiara w wartości jakie niesie nam przyroda w,, „doborze naturalnym” są najważniejsze. To przyroda nas chroni, to przyroda daje i odbiera.
Doskonały przekaz!
W samo sedno. Zgadzam się z każdym słowem. Niewiele tak trafnych artykułów można teraz przeczytać.
Podpisuję się pod tymi rozważaniami gdyż sama nie ujęła bym tak trafnie i pięknie.