Pytanie postawione w temacie niniejszego artykułu nie dotyczy oczywiście lekarzy, weterynarzy, pracowników naukowych parków narodowych czy nauczycieli biologii. Dla tych, którzy biologią lub czymś bezpośrednio z nią związanym zajmują się zawodowo, odpowiedź na nie jest oczywista.
Co jednak z pracownikiem produkcyjnym w fabryce lamp samochodowych, co z elektrykiem, księgową, menadżerem agencji nieruchomości, śpiewaczką operową, co z uczennicą i uczniem, którzy z nienawiścią muszą uczęszczać na lekcje tejże dziedziny, choć w żaden sposób nie wiążą z nią swojej przyszłości? Czy takim ludziom do czegokolwiek biologia jest potrzebna?
Otóż jest i to w kluczowym dla każdego człowieka temacie.
Obojętna Przyroda
Potrzebę napisania niniejszego artykułu uświadomił mi komentarz, który swego czasu pojawił się pod jednym z wpisów na niniejszej stronie. Pozwól, Przyjacielu, że przytoczę go w całości.
Moim zdaniem sednem wiary i religii dla wielu ludzi jest tęsknota za istotą, która (w teorii) ofiaruje nam swoją miłość (Jezus), daje poczucie bezpieczeństwa, opiekuje się nami, będąc kimś wszechmocnym, od kogo wszystko zależy, daje obietnicę życia wiecznego. W zamian oczekuje wiary, miłości i posłuszeństwa swoim przykazaniom. Jednocześnie wierzymy w to, że istnieje boska istota, którą bardzo obchodzi nasz los, która się o nas troszczy, obdarzy błogosławieństwami, a po śmierci, przy spełnieniu warunku przestrzegania przykazań i dzięki darowi łaski obdarzy nas życiem wiecznym. Wydaje mi się, że taka wiara jest zwłaszcza potrzebna i ważna dla ludzi w podeszłym wieku, może w ciężkiej sytuacji życiowej. Dla odmiany Przyrodzie, Naturze i Wszechświatowi jesteśmy jako pojedyncze jednostki całkowicie obojętni i to powoduje, że dla mnie taka relacja jest martwa. Nigdy nie miałam nic do czynienia z wiarą katolicką ale tak to rozumiem.
Pierwsze pytanie, które sobie zadałem po przeczytaniu tejże wypowiedzi brzmiało: jakimże to cudem relacja ze skrojoną na ludzkie, wybujałe potrzeby, nieistniejącą istotą NIE JEST martwa? I jakież to pocieszenie dla ludzi w podeszłym wieku i w ciężkiej sytuacji życiowej zyskiwać oparcie w istocie, która za pozbawione jakiegokolwiek pokrycia pocieszenie każe sobie płacić wygórowaną cenę w postaci bezwzględnego posłuszeństwa idiotycznym przykazaniom?
To jest dopiero martwa relacja: ktoś mnie poklepie po ramieniu (i to tylko w mojej wyobraźni, bo w rzeczywistości nikogo nie będzie) i posłodzi gładkimi słowami o życiu wiecznym – ale z jakiegoś tajemniczego powodu nie może tego zrobić samodzielnie, mimo iż podobno jest wszechmogący, ale musi się posłużyć spasionym, obleśnym i żądającym datków funkcjonariuszem w sutannie. Następnie w zamian da mi… obietnicę. A nawet wiele obietnic.
W jaki to sposób ów Jezus może mi dać życie wieczne, skoro nie potrafi nawet osobiście przemówić do swoich wyznawców? Co to za poczucie bezpieczeństwa zawierzyć komuś, kogo nawet nie mogę fizycznie spotkać, tylko muszę się posłużyć podejrzanymi pośrednikami, którzy w zamian za ciężkie pieniądze, baranie posłuszeństwo, niewolnictwo wręcz i to w sprawach często bardzo intymnych – dają tylko słowne obietnice bliżej niesprecyzowanego „wiecznego szczęścia” i zapewnienia, że zupełnie nieobecny ktoś podobno mnie kocha? Mówię „podobno”, bo z tej rzekomej miłości nic nie wynika poza wciąż niepokrytymi obietnicami.
Słodkie to jest i w sumie zrozumiałe: skoro ludzie wierzą w obietnice polityków, którzy zaraz po wyborach o nich zapominają, to czemu nie mieliby wierzyć w równie pozbawione pokrycia obietnice nieobecnego boga? Czy jednak wiara w obietnice ze strony kogoś, kto ich nie spełnia, jest mądrym posunięciem?
A że Jezus obietnic nie spełnia, to jest oczywiste dla każdego, kto choć raz przeczytał Nowy Testament. Oto bowiem podobno wszechmogący Syn Boży najsolenniej obiecał:
A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię. (J 14, 13-14)
Brak tu jakichkolwiek zastrzeżeń, brak wyjątków: jasno jest powiedziane: „o cokolwiek” – a więc można prosić o pieniądze, o zdrowie, o klocki lego, o awans zawodowy czy to, żeby książka sama przyleciała do mnie z półki, bo mi się wstać nie chce.
Powtarzam wszystkim podłym kreaturom, czyli biblistom i teologom, którzy zaraz zaczną skrzeczeć o „kontekście”, o tym, że bóg nie spełni próśb, „które mi nie wyjdą na dobre” itp. itd., że żadnych takich zastrzeżeń tutaj NIE MA. A więc jeszcze raz: mogę prosić o literalnie WSZYSTKO. I Jezus obiecał, że wszystkie takie prośby zostaną spełnione. No to ja proszę w imię Jezusa Chrystusa, żeby stojąca przede mną filiżanka przesunęła się w tej chwili sama o centymetr w prawo. To chyba proste do zrobienia dla kogoś wszechmogącego? Czekam.
Nic.
Tym niemniej uwaga, że relacja z obojętną Przyrodą jest martwa również wydaje się słuszna. Przyroda ma, a i owszem, tę przewagę nad katolickim, protestanckim, prawosławnym czy jakimkolwiek bogiem, że istnieje i tego istnienia można samodzielnie doświadczyć. Jednak Jej wyniosła obojętność wobec hekatomby drapieżnictwa, pasożytnictwa, brutalności Prawa Doboru Naturalnego może odstraszać i wzbudza w człowieku pytanie: po co mam się zwracać do Przyrody, skoro jest to rozmowa z kimś, kogo nie obchodzi mój los?
Przyroda dziełem sztuki
Większość ludzi, jeśli nie wszyscy nawet – potrafią Przyrodą się zachwycić. Potrafią ją nawet podziwiać – a niektórzy nawet na zabój pokochać.
Poważnym problemem jest jednak to, że większość z tych ludzi zachwyca się, kocha i podziwia Przyrodę tak samo, jak zachwycać się, kochać i podziwiać można DZIEŁO SZTUKI.
A więc konkretnie, większość ludzi zachwyca się pięknem Przyrody i jeśli Ją pokocha, to właśnie wyłącznie dla Jej piękna.
Ludzie kochają słodziutkie sarenki i zajączki, kotki, kwiatki i szczeniaczki. Zachwyca ich misterny ogrom skał w górach i rozległe widoki. Za romantyczne uważają pełne ciepłych barw zachody słońca nad morzem, niektórzy nawet potrafią docenić artystyczny kunszt burzowej chmury czy melancholijne piękno deszczowego, wiosennego poranka.
Przyroda posiada jednak mroczną, a czasami wręcz przerażającą czy wręcz ohydną stronę. Chętnych do zachwytów nad nią nie ma. Dzieje się tak pomimo tego, że w naturze nie ma różnicy między jedną a drugą stroną, obie występują naraz w każdym czasie, a to, że ludzie je rozróżniają wynika jedynie z tego, że człowiek widzi tylko to, co chce widzieć.
A więc w Przyrodzie śmierć jest chlebem powszednim, pełno jest jej wszędzie i zawsze. Słodziutkie sarenki giną rozszarpywane w fontannach krwi przez wilki, wichury wyrywają i łamią najpiękniejsze drzewa, a śliczne kwiatki giną przywalone pryzmą cuchnących odchodów niedźwiedzia. Morze, nad którym tak romantycznie posiedzieć można o słońca zachodzie, wśród krzyków rozpaczy pochłania i bezlitośnie morduje ofiary katastrof statków. Nie zważa przy tym, czy ma do czynienia z dziećmi, pieskami czy staruszkami.
W Przyrodzie pełno jest rzeczy śmierdzących, oślizgłych, budzących mdłości samym widokiem. Są tasiemce, glisty, przywry i koprofagi. Jest zgnilizna, brud i ciemność.
Jednakże ludzie, wciąż nie przyjmując do wiadomości tego, co w Przyrodzie nieestetyczne, kochają Jej piękno właśnie tak, jak kocha się piękno dzieł sztuki. Nic dziwnego więc, że doszukują się jakiegoś wielkiego, stojącego za Przyrodą wszechmogącego artysty.
Bo dzieło sztuki zawsze jest martwe. Żywy jest (chociaż często już nie) jedynie artysta, który je tworzy. Jeżeli więc patrzymy na Przyrodę jako na dzieło sztuki, nie ma siły – będzie Ona dla nas martwa, nasza relacja z Nią zawsze będzie aktywna tylko z naszej strony, zaś obraz przysłowiowemu dziadowi ani razu nie odpowie.
Tak pojęta Przyroda jest obojętna i bezduszna w taki właśnie sposób, jak obojętne i bezduszne były posągi z Pompejów na widok smażących się w wulkanicznym popiele ludzi.
Problem w tym, że Przyroda dziełem sztuki NIE JEST.
Poznaj mnie, a nie podziwiaj
Jednym z większych problemów naszej patriarchalnej, samczej cywilizacji jest przedmiotowe traktowanie kobiet. Mężczyznom łatwo przychodzi zachwycenie się estetyczną stroną ciała kobiety, trudniej zaś – zobaczenie w niej żyjącej, czującej, myślącej istoty, która też chce mieć swoje życie.
Gdy śliniący się samiec człowieka patrzy jedynie na jędrność i wielkość piersi kobiety, jego relacja z nią automatycznie będzie martwa, jeśli w ogóle do niej dojdzie. Żeby powstała żywa i prawdziwa relacja, zwana niekiedy miłością, żeby skończyło się to „żyli długo i szczęśliwie” a nie przedwczesnym wytryskiem, mężczyzna musi zauważyć w kobiecie OSOBĘ.
Dokładnie tak samo dzieje się w relacji człowieka z Przyrodą.
Relacja z obojętną i wyniośle bezduszną Przyrodą natychmiast przestanie być martwa, gdy Ją POZNASZ. Gdy Ją zrozumiesz. Gdy zobaczysz zarówno jej piękno jak i szpetotę i nauczysz się tych dwóch stron – nie odróżniać.
Do tego własnie niezbędna jest biologia. Niezbędne jest naukowe poznawanie Przyrody. Naukowe, czyli – właśnie! – bezdusznie obojętne wobec własnej intuicji, wydajemisizmów, oczekiwań i pragnień. Naukowe, czyli dążące do prawdy niezależnie od tego, jak będzie ona straszliwa czy zgubna.
Bez biologii nie poznasz Przyrody i na zawsze pozostaniesz zewnętrznym Jej obserwatorem, zawsze będziesz w Niej widział tylko ładny obrazek i dopytywał się, kto go namalował. A wówczas od razu pojawi się jakiś duchowny oszust twierdzący, że zna nazwisko tego artysty i zaoferuje ci – za grube „co łaska” – kolejne, podobno jeszcze lepsze dzieła tegoż twórcy. Tylko że będziesz musiał zapłacić z góry. I uwierzyć na słowo, że w nieokreślonej przyszłości zamówiony towar otrzymasz, a póki co będziesz musiał zadowolić się obiecankami.
Biologia jest śmiertelnie groźna dla religii, straszliwie niebezpieczna dla oferentów wszelkiego „wiecznego szczęścia”, „pewnego zbawienia”, „łaski z nieba”, „boskiej miłości”. Dlaczego? Bo odkrywa, że Przyroda w każdym punkcie przewyższa wszystkie wspaniałości, które swoim bogom i zbawicielom ludzie przypisują.
Biologia niczego nie obiecuje, bo Przyroda nie gada, tylko robi. Biologia daje możliwość zobaczenia na własne oczy rzeczy o wiele cudowniejszych niż wszelkie cuda kolejnych proroków i mesjaszy. Daje możliwość zrozumienia także tego, co w Przyrodzie odrażające – a wówczas szybko okazuje się, że nasz podział na to, co piękne i na to co wstrętne jest pusty, prymitywny i że wiele przez niego tracimy.
Wreszcie, biologia pozwala zrozumieć, czym się różni „obojętność” i „bezduszność” Przyrody od obojętności dzieła sztuki.
Możesz mówić do Przyrody, możesz śpiewać Jej psalmy i modły, ale nic nie uzyskasz. Ale zrób cokolwiek – a Przyroda odpowie. Każda akcja w Niej wywołuje reakcję. Czasami te reakcje będą otarciem się o niewypowiedziane i wciąż jeszcze niepoznane tajemnice. A biologia – jak to nauka – ukaże Ci nie tylko to, co wiesz, ale jeszcze dobitniej to, czego nie wiesz. Tym samym zetknie Cię z tajemnicami, które w przeciwieństwie do zabełkotanych „tajemnic wiary” są tajemnicami RZECZYWISTYMI tak bardzo, że ich rzeczywistość potrafi zaboleć.
Biologia sprawi, że zrozumiesz przede wszystkim jedną ważną, ale to bardzo ważną rzecz. Autorka przytoczonego przeze mnie komentarza napisała, przypomnę: „Przyrodzie, Naturze i Wszechświatowi jesteśmy jako pojedyncze jednostki całkowicie obojętni”.
Dzięki biologii zrozumiesz że to NIE JEST TAKIE PROSTE.
Biologia, czyli zrozumienie zależności
Paradoksem biologii jest to, że odkryła ona jednoznaczne odpowiedzi na wiele pytań, które od wieków zadawali sobie przeróżni teologowie i filozofowie. Co ciekawe, ci chętnie słuchani i podziwiani przez gawiedź teologowie i filozofowie nadal spierają się o odpowiedzi na te pytania, każdy z nich wymyśla swoje, sprzeczne z odpowiedziami innych – a to wszystko z zupełnym zignorowaniem faktu, że prawdziwa odpowiedź jest już znana.
Filozofowie i teologowie od wieków dumali nad tym, co sprawia, że człowiek myśli, ma uczucia czy miewa wyrzuty sumienia. A więc wydumali, że to niepodobna, żeby człowiek był tylko ciałem, które śmierdzi, poci się, wydala. A dlaczego? No bo to nieestetyczne! No więc człowiek MUSI posiadać – ach! – duszę! Niematerialną, niepodzielną, nie-coś tam, och, ach jakież to wzniosłe! Teraz trzeba tylko podumać nad tym, co to właściwie jest ta dusza i skąd się wzięła. Pieprzenie takich bzdur ciągle możemy usłyszeć i przeczytać, wystarczy wejść do któregokolwiek kościoła na kazanie czy sięgnąć po którekolwiek drukowane wymioty umysłowe kolejnych, ludzkich mędrków.
Tymczasem biologia odnalazła prawdę o tym, że złożoność układu komórek nerwowych, ich wynikające z budowy błony właściwości w zupełności wystarczająco tłumaczą wszystkie te zjawiska, które zbiorowo nazywamy ludzką psychiką, osobowością, umysłem i sercem. I ta sama biologia może nauczyć Cię, Przyjacielu, że ten fakt nie jest w żaden sposób uwłaczający, bo cudowność złożoności układu nerwowego przewyższa cudowność katolickiego boga, a co dopiero zmyślonej przez Platona duszy.
Biologia pokaże Ci, że nie ma rzeczy bez znaczenia. Każdy twój ruch, każde mrugnięcie okiem ma wpływ na rzeczywistość, uruchamia ogromną i wciąż ledwie w części poznaną lawinę zależności.
Zaskakującym zaś rezultatem obserwacji tych zależności jest to, że obojętność Przyrody nie jest obojętnością zimnego posągu, ale obojętnością wyniosłej królowej, która ma do tej obojętności swoje powody – a tym samym zadziwiająco często od tejże obojętności odstępuje.
Biologia sprawiła, że Przyroda, milcząco przypatrująca się moim losom nagle okazała się nader gadatliwa – tylko że ja przez swoją ignorancję nie potrafiłem Jej usłyszeć.
Prawa Przyrody, odkrywane przez biologię często okazały się w moim życiu… cennymi radami, którymi Przyroda mnie wsparła i poprowadziła z troską i miłością, przy której nic nie robiąca, martwa miłość chrześcijańskiego boga jest nieporównywalną kpiną.
Biologia pokazała mi, że Prawo Doboru Naturalnego wyposażyło mnie w odporność na wiele chorób, zdolność do pokonywania wielu trudności, o których nie wyobrażałbym sobie, że mogę je pokonać. Biologia pokazała mi, że Prawo to, wraz ze wszystkimi prawami Przyrody jest rzeczywistą, wszechpotężną opieką tak wielką, że nie potrzebuję wzywać nieistniejących duchów na pomoc.
Biologia dała mi poznanie Przyrody, a gdy zacząłem Ją poznawać zrozumiałem, że moje dawne, artystyczne podziwianie jej piękna było w rzeczywistości dobieraniem się do Niej jak do prostytutki. A że Przyroda to silna kobieta, potrafi boleśnie w takim wypadku dać po łapach: wystarczy, że ukaże te swoją „nieestetyczną”, przerażającą, potworną stronę.
Biologia dała mi wreszcie zrozumienie, że cokolwiek się będzie działo, nie jestem sam. W każdej minucie mojego życia obserwują mnie miliardy par oczu, wącha mnie miliardy nosów i czułek, słuchają miliardy par uszu. A za tymi oczami, nosami, czułkami i uszami nie stoją obojętne i bezduszne istoty, ale istoty czujące, inteligentne i rozumne.
Zrozumiałem dzięki biologii, że Przyroda jest czymś na kształt wielkiej społeczności, a zwykły las jest bardziej zatłoczony życiem i ciekawszy od najbardziej ludnego i pełnego rozrywek miasta.
Gdy upadnę na ulicy wielkiego miasta, większość przechodniów minie mnie bezdusznie i obojętnie, co najwyżej tłumacząc sobie, że zapewne się schlałem. Gdy upadnę w lesie, nic nie pozostanie obojętne. Ale żeby to zobaczyć, potrzebna jest właśnie – biologia.
Dzięki biologii mogę wejść z Przyrodą w relację, o której wiele można powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest martwa.
Jest w Przyrodzie wiele tajemnic wciąż przez biologię niewyjaśnionych, ale już dotkniętych i zauważonych. Na przykład to, że cała biosfera ziemi wykazuje oznaki czegoś, co można nazwać rozumnym działaniem, podejmowaniem decyzji, czyli – inteligencją. Przyszłe badania – jak to zazwyczaj bywa w przypadku takich tajemnic – zapewne ani nie obalą tej hipotezy, ani jej nie potwierdzą – ale odkryją, że chodzi o coś zdecydowanie większego i bardziej złożonego, niż tylko jakaś tam inteligencja.
Biologia sprawi, że nie będziesz umiał, Przyjacielu, przed Przyrodą nie uklęknąć i Jej nie uwielbić, odrzucając chrześcijańskiego boga, który mizerny jest i marny w swojej nieskończonej impotencji.
To wiedza biologiczna sprawia, że przechodząc przez las nie czuję się potraktowany obojętnie i bezdusznie – przeciwnie, wiem, że czuwa nade mną potężna opieka praw Przyrody, o którą nie muszę prosić, nie muszę wnosić modłów i datków ani zasługiwać na nią posłusznym wypełnianiem absurdalnych rozkazów.
To wiedza biologiczna sprawia wreszcie, że nie widzę w śmierci przeciwieństwa życia, ale jego logiczne i upragnione spełnienie. I jak po pełnym trudów, przygód, zdarzeń i emocji dniu pragnąc jedynie snu padamy na łóżko nie zastanawiając się, czy będzie jakieś jutro – tak po życiu z ulgą i radością będziemy mogli zasnąć na zawsze.
Bo tylko tym, którzy nie wiedzą jak życia posmakować, potrzebne jest jakieś pozagrobowe życie wieczne.
Ci, którzy nauczą się biologii, poczują naprawdę, czym jest życie i dlatego nie zlękną się śmierci. Ci zrozumieją, jak cenne jest to, co mamy i przestaną wzdychać za tym, czego nie mamy. Pojmą, jak cudowne są rzeczy, które widzą i nie będą musieli gonić za niewidzialnymi cudami.
Wyrazy serdecznego współczucia wszystkim, którzy cierpiąc z powodu „obojętności” Przyrody doznają ulgi i pocieszenia, bo zarabiający na ich niewiedzy ksiądz zapewni ich, że bóg, którego nikt nigdy nie widział bardzo ich kocha, choć w żaden sposób tego nie okazuje.
Wyrazy serdecznego współczucia zatem wszystkim, którzy uważają, że niepotrzebna im jest biologia.
Jeśli uważasz, że to, o czym tu piszę jest ważne, dobre i potrzebne, możesz wesprzeć działanie strony, zostając naszym Patronem przy pomocy patronite.pl