Wędrując po Sudetach napotykam wiele tajemnic. Jedną z nich są ślady zapomnianej historii, relikty w postaci nazw miejscowych czy tajemniczych śladów, skrytych w leśnej gęstwinie. Historia to już nie do odtworzenia, gdyż dane są zbyt skąpe i nikłe, a pole do domysłów – ogromne. To historia dawnych wierzeń i dawnego stosunku człowieka do Przyrody, przysypana wiekami chrystianizacji, przekłamań, nieporozumień i fałszujących obraz przeszłości fantazji niektórych pisarzy.
Jednak resztki i relikty przeszłości mają to do siebie, że nawet gdy milczą – to milczenie też coś znaczy.
Chciałbym na wstępie zastrzec, że wszystko to, co poniżej napiszę jest tylko i wyłącznie moimi prywatnymi domysłami. Nie jestem historykiem i nie zamierzam nim być. Ale przeszłość, nawet znana tylko szczątkowo – zawsze jest cenną nauką, ważną inspiracją dla tego, co widzimy dzisiaj.
Relikty pogańskiej przeszłości
Jest na przykład taka rzeczka – mówię: „rzeczka” bo gdzie jej do takiej Odry czy Łaby! – czyli Izera. Od niej to biorą swoją nazwę Góry Izerskie, gdzie zresztą ma ona swoje źródła.
Widziałem te źródła. Idzie się pośród rzadkiego na tej wysokości lasu niewyrośniętych świerków. Wtem szlak – wąska, wydeptana ścieżka – ginie w pożółkłej trawie, spomiędzy tej trawy wygląda woda, jest jej coraz więcej i więcej, aż wędrowiec nagle orientuje się, że znalazł się w środku bagna. Jeśli przeżyje przedzieranie się przez trzęsawisko i złogi błota w końcu ujrzy, jak kałuże z wolna łączą się w małe strużki, później w niewielkie strumyczki, aż w końcu bagno znika, a wśród nachylającego się zbocza szemrzą płynące obok siebie, liczne potoczki, łączące się po chwili w jeden, czyli – właśnie Izerę.
I ta właśnie, niewielka rzeczka posiada nazwę pochodzącą podobno z języka celtyckiego. Czasy, gdy w okolicach przemieszkiwały plemiona celtyckie to czasy, o których nie wiadomo właściwie nic. Poza tym, że w tamtych czasach nie istniała geografia, a jeżeli czemuś nadawano nazwę, to tylko miejscom z jakiegoś powodu bardzo ważnym.
Co mogło być ważnego w małej, mającej zaledwie 164 kilometry długości rzece, jednej w wielu podobnych?
Oto po drugiej stronie Gór Izerskich znajduje się źródło. Nosi ono dwie nazwy uporczywie, na przemian pojawiające się od najdawniejszych zapisów i map: Wolframowe Źródło i Źródło świętego Wolfganga.
Nazwa „Wolframowe Źródło” nie pochodzi od znanego nam z żarówek metalu, gdyż w czasach, w których się ta nazwa pojawiła, ten pierwiastek był nieznany. Poza tym w okolicy nie ma np. złóż rudy zawierającej wolfram ani czegokolwiek, co usprawiedliwiałoby takie miano.
Jednak skądinąd wiadomo, że „Wolfram” było starogermańskim imieniem, pochodzącym od słów wulf oraz hraban znaczących odpowiednio: „wilk” i „kruk”.
Druga nazwa: Źródło św. Wolfganga jest nowsza. Podejrzane musi się wydawać to, że okolica nie ma nic wspólnego z Wolfgangiem z Ratyzbony, a w okolicznych wsiach nigdy nie było nawet kościoła pod jego wezwaniem.
Wiemy jednak, że Kościół Katolicki, gdy napotykał gdzieś wyjątkowo uporczywie utrzymujące się wierzenia pogańskie, których nie udało się ani po dobroci, ani przemocą wykorzenić – starał się je „uchrześcijanić”. Na przykład jeżeli jakaś nazwa miejscowa nawiązywała do dawnych wierzeń pogańskich lub wprost do pogańskich bóstw – zamieniali ją na łudząco podobną do dawnej, ale już wyposażoną w chrześcijańskie konotacje.
Tuż obok tegoż źródełka jest takie miejsce w lesie, miejsce, w którym nie ma nic ciekawego, a drzewa i krzaki rosną tak gęsto, że nie sposób się tam swobodnie poruszać. Miejsce to od niepamiętnych czasów zwie się… „Pogańską Kaplicą”.
Czy źródło to było miejscem, w którym czczono Wilka i Kruka, zwierzęta żyjące ze sobą w unikatowej symbiozie? Czy pamięć o tej czci była aż tak mocno zakorzeniona, że wsiąkła w mapy, przewodniki, słowniki geograficzne?
Znów na wschód od tego miejsca jest taka przełęcz i skrzyżowanie leśnych dróg zwane Polaną Czarownic. Na zachód znajduje się Sępia Góra, o której dawne podania twierdzą, że była miejscem pogańskich rytuałów.
Dziś nie sposób odpowiedzieć na pytania o pogańską przeszłość tych miejsc. Sam jednak fakt, że te nazwy i podania do naszych czasów się przechowały wiele mówi. Wszak to Sudety, kraj, który zawsze był pograniczem, zamieszkiwały go po kolei chyba wszystkie możliwe ludy reprezentujące zupełnie inne tradycje, języki i wierzenia. W krainach takich przeszłość szybko ginie. Niebywale mocno musiały być zakorzenione wierzenia w świętość tych miejsc, że do naszych czasów dotrwały jakiekolwiek ich relikty.
Pogaństwo, panteizm i kult Przyrody
Powtarzany przez badaczy żart głosi, że w miarę rozwoju badań nad dawnymi religiami wiemy o nich coraz mniej. Nie dzieje się tak bez przyczyny. To, co dziś nazywamy „religiami pogańskimi” nie było religiami w takim sensie, w jakim to się dzisiaj rozumie: jako system złożony z określonej teologii, obrzędów, nakazów moralnych podtrzymywany i krzewiony przez odpowiednie duchowieństwo.
Człowiek reagował czcią – czyli lękiem zmieszanym z fascynacją – na Przyrodę i Jej zjawiska, których nie rozumiał. Nie mieli nasi przodkowie do dyspozycji mikroskopów, lunet, spektrometrów masowych ani periodyków naukowych. Wiele spraw w Przyrodzie nawet z przyczyn czysto technicznych było nie do wyjaśnienia. Jednocześnie nie mogli Przyrody i tego, co w niej niezrozumiałe zignorować, bo na co dzień od tejże Przyrody i od tychże niezrozumiałych rzeczy zależało ich życie.
Nic dziwnego zatem, że ludzie wykształcili zlepek przesądów i rzetelnych wiadomości, zabobonów i praktycznych doświadczeń. „Religia” pogan była w istocie przepisem na obchodzenie się z potęgą Przyrody.
Wiele bóstw nie było brane – przynajmniej początkowo – na serio: były alegoriami, sposobem na opowiedzenie prostym językiem skomplikowanych praw i zależności w Przyrodzie. Wierzenia religijne służyły przekazywaniu wiedzy i doświadczenia – nic więc dziwnego, że nieraz w dwóch sąsiednich plemionach czy nawet osadach te wierzenia wyglądały inaczej i dodatkowo ciągle się zmieniały. Ostatecznym obiektem czci zawsze była w końcu: Przyroda. A Przyroda różnym ludziom ukazuje różne oblicza, więc i wierzenia pogańskie były płynne, niedookreślone i nieusystematyzowane.
Dlaczego to wszystko mówię? Strona ta jest poświęcona panteizmowi naukowemu – czyli poglądowi głoszącemu, że Przyroda obiektywnie istniejąca i naukowymi metodami poznawana jest rzeczywistością tak wspaniałą i wielką, że nie dorównuje jej żaden bóg żadnej religii. A już na pewno nie małostkowy bóg chrześcijański. Panteizm taki jest ateizmem, bo nie uznaje żadnych teologicznych bogów ani teologii w ogóle. Jednocześnie jest to „ateizm zachwycony” Przyrodą, głoszący, że Przyroda zasługuje na zachwyt mający wszelkie znamiona czci religijnej. W tej czci nie ma miejsca na zakłamywanie prawdy o Przyrodzie przez wierzenie w tajemne moce, energie, bóstwa czy inne bzdury. Ta cześć to zachwyt naukowca, który badając Przyrodę widzi, że prawda o Niej jest zawsze o wspanialsza od nawet najbardziej wybujałych wierzeń, mitów i przesądów.
Nietrudno zauważyć, że panteizm taki może istnieć tylko w oparciu o naukę – czyli systematyczne, oparte na empirycznym doświadczeniu i logicznym rozumowaniu badanie Przyrody.
Kiedyś – jak wspomniałem wyżej – nauki jako takiej nie było. Ale zachwyt i cześć dla Przyrody już tak. Tym samym pogaństwo jest przodkiem panteizmu naukowego, jajkiem z którego po odrzuceniu skorupki przesądów i zabobonów mogła się wykluć prawdziwa cześć, na jaką Przyroda zasługuje.
Przybyli misjonarze
Dawny kult Przyrody przybierał różne formy, zmieniał się i falował, ale obecny był we wszystkich częściach świata, wśród wszystkich ludów i języków. Aż do czasu.
Przyszedł nowy kult, religia w pełnym tego słowa znaczeniu, usystematyzowana, działająca jak dobrze naoliwiona maszyna i – co najważniejsze – nie tolerująca czegokolwiek, co jest sprzeczne z jej założeniami. Religia ta głosi, że każdy, kto nie będzie podzielał jej poglądów będzie potępiony na wieki i dlatego trzeba, nawet na siłę, każdego człowieka na tej ziemi nawrócić. Każdy misjonarz tej religii czuje się osobiście odpowiedzialny za zbawienie wieczne każdej napotkanej duszy, dlatego dla ocalenia własnej skóry przed srogością swojego boga musi przekonać i nawrócić każdego. Religia ta funkcjonuje w oparciu o wielką, doświadczoną i sprawnie funkcjonującą korporację międzynarodową z centralnym zarządem, finansami i przepływem informacji.
Mowa oczywiście o chrześcijaństwie.
Historię chrześcijaństwa można podzielić na dwa etapy, bardzo się od siebie różniące warunkami, w jakich funkcjonowało. Pierwszy etap to chrześcijaństwo w Imperium Rzymskim, drugi – chrześcijaństwo po jego upadku.
Z religią państwową Rzymu chrześcijaństwo mogło się rozprawić właściwie bez trudu. Religia ta właściwie od dawna nie była brana przez wykształconych ludzi na serio, a jej kult podtrzymywano jedynie jako oznakę jedności państwowej, jeden z symboli takich, jak dzisiejsze godła, flagi czy hymny. Jedynym traktowanym poważnie bogiem był w niej każdorazowy cezar – spróbowałby kto inaczej! Dodatkowo owi cezarowie nierzadko swój własny kult straszliwie kompromitowali, obniżając wiarygodność całego systemu wierzeń i sprowadzając go w końcu do mieszaniny zwątpienia, szczątkowych zabobonów i skostniałego, sformalizowanego kultu, który trzeba było w imię tradycji i strachu przed władzą odbębnić.
Jednakże już w Imperium Rzymskim pojawił się pewien problem. Mianowicie wierzenia ludzi prostych, ludzi ze wsi, wieśniaków – po łacinie pagani – były inne od skompromitowanej religii oficjalnej. Czy opierały się o kult przodków, cześć Przyrody czy bóstw lub duchów domowych, można się tylko domyślać. Wiadomo jednak, że z owymi wieśniakami nie poszło już misjonarzom tak łatwo. Okazali się odporni na reklamę Chrystusa.
Gdy upadło Imperium Rzymskie kościelna korporacja stanęła w obliczu zalewających Europę najprzeróżniejszych ludów, niegdyś pogardliwie zwanych „barbarzyńcami” i widzianymi dotychczas jako nieistotny margines cywilizowanego świata. Problem, który ujawnił się już w relacji rzymscy miastowi – rzymscy wieśniacy stał się teraz problemem na skalę masową.
Stąd się wzięło określenie „pogaństwo” – była to obelga chrześcijan wobec tych, którzy nie podzielali ich wiary, stosowana niezależnie od tego, kto był jej obiektem. A więc poganinem jest dla chrześcijaństwa zarówno rzymski kapłan urzędowy, hinduski bramin jak i buddyjski mnich. Szczególnie jednak określenie to dotyczyło właśnie przedstawicieli religii „prymitywnych”, czyli tych właśnie wierzeń nieusystematyzowanych, niewbitych w ramy jakiejś teologii czy instytucji. Dzisiejsza religiologia określa takie religie jako animizm, szamanizm czy – właśnie! – kult sił Przyrody.
Chrześcijaństwo w końcu zwyciężyło – nie dzięki wątpliwej atrakcyjności swojej doktryny, ale dzięki polityce, przemocy i masowym chrztom. Jednak, jak to zabawnie ujmuje jeden z internetowych memów: „amelinum nie pomalujesz”. Farba chrześcijaństwa szybko zaczęła się łuszczyć. Także w Polsce.
Czas buntu i zejście do podziemia
Początkowo chrześcijaństwo było dla prostych, zwykłych ludzi drobną uciążliwością państwową, taką samą jak podatki. Przyjmowali więc chrzest, odhaczali to, co władza nakazywała odhaczać – a prywatnie nadal wierzyli w Przyrodę i tradycje przodków.
Jednak uciążliwości ze strony władzy – zarówno te świeckie, jak i te religijne – szybko zaczęły rosnąć. Już Bolesław Chrobry w swojej bigoterii posunął się do odrażającego, zbrodniczego okrucieństwa, na przykład nakazując wybijać zęby tym, którzy nie zachowają nakazanych przez Kościół postów.
Nic dziwnego, że kiedy tylko władza państwowa osłabła, ludzie pokazali, co myślą o nowym bogu i jego siepaczach. Jak to pisał Gall Anonim:
Albowiem niewolnicy powstali na panów, wyzwoleńcy przeciw szlachetnie urodzonym, sami się do rządów wynosząc, i jednych z nich na odwrót zatrzymali u siebie w niewoli, drugich pozabijali, a żony ich pobrali sobie w sprośny sposób i zbrodniczo rozdrapali dostojeństwa. Nadto jeszcze, porzucając wiarę katolicką – czego nie możemy wypowiedzieć bez płaczu i lamentu – podnieśli bunt przeciw biskupom i kapłanom Bożym i niektórych z nich, jakoby w zaszczytniejszy sposób, mieczem zgładzili, a innych, jakoby rzekomo godnych lichszej śmierci, ukamienowali.
Lecz jak wiemy, państwo to coś takiego, co nigdy nie dysponuje siłą argumentów, natomiast posiada argument siły. Gdy bunty zostały krwawo stłumione, ludzie siłą zapędzeni do kościołów i przemocą rzuceni na kolana przed bogiem – tyranem, nastał czas nowego pogaństwa – pogaństwa podziemnego.
Na czym to polegało? Otóż pogaństwo, w przeciwieństwie do tzw. wielkich religii może się całkowicie wyzbyć lub zapomnieć o treści swoich wierzeń, nie potrzebuje też kościołów ani duchownych – bo zawsze pozostaje Przyroda, a Ona jest swoją własną świątynią, ołtarzem i kapłanką.
Dlatego też zwyczaje pogańskie, ożenione z treścią chrześcijańskich świąt, przetrwały do dzisiaj. Kult drzew i świętych gajów zmienił się w bożonarodzeniową choinkę, kult przodków w zwyczaje i tradycje związane z dniem Wszystkich Świętych, kult Matki Ziemi – w kult maryjny. Nierzadko jawnie pogańska treść, lekko zaledwie przyprawiona paroma okruchami chrześcijaństwa funkcjonowała z powodzeniem przez wieki, łączona z odprawianymi skrycie rytuałami.
Na terenie Sudetów jeszcze w XVIII wieku ludzie praktykowali przedchrześcijańskie obrzędy w miejscach dawnego kultu.
Kościół bezskutecznie usiłował walczyć z tymi praktykami, z uporem maniaka spychając wszelkie siły Przyrody w domenę diabelską. I tak na przykład dawny, lokalny bóg bagiennych lasów z okolic Łęczycy stał się diabłem Borutą, znachorki leczące przy pomocy ziół i innych środków przyrodoleczniczych – czarownicami, wspólniczkami Szatana. Tak to zwierzęta, dawniej czczone ze względu na swoje piękno i mądrość – stały się w kościelnej retoryce dzikimi bestiami, które należało wybić w imię nowego boga, Jezusa.
Jednak nawet demonizowana, mroczna i przeklęta Przyroda nigdy nie utraciła swoich czcicieli. Zawsze znajdowali się ludzie, którzy „dopuszczali się straszliwego grzechu” i oddając wymuszoną cześć chrześcijańskiemu bogu, po równo w postaci chrześcijańskiego diabła czcili Przyrodę.
Powstaje pytanie: dlaczego pogaństwo okazało się tak silne, że przetrwało mimo lat prześladowań, chrystianizacji przeprowadzanej tak odgórnie, jak oddolnie, tak przemocą, jak i przekupstwem? Co decydowało o jego atrakcyjności?
Przygody dobrego diabła
Wybitny polski historyk i badacz ludowych wierzeń opisał bardzo intrygujący problem, który naprowadzi nas na odpowiedź na pytanie o atrakcyjność pogaństwa. Pisał on tak:
Przez całe stulecia wyzyskiwany i uciskany chłop na każdym niemal kroku napotykał na wyraźne ślady niesprawiedliwości społecznej. Wierzył on jednak, że jeśli na tym złym świecie ziemskim nie można znaleźć sprawiedliwości, to w jego obronie staną siły nadprzyrodzone. Nie zawsze jednak można było liczyć na sprawiedliwość nieba. (…) Wieśniak wiedział, że łaskę niebios można było pozyskać bogatymi darowiznami na cele kościelne. On jednak, który nie raz nie był w stanie złożyć w ofierze proboszczowi groszowej monety, nie mógł na tym polu konkurować z bogatym panem, którego stać było na wystawienie nowych kaplic lub fundowanie ołtarzy. Zdawał sobie sprawę, że sprawiedliwość jest po jego stronie, ale przecież i w kościele czuł się mały i upośledzony wobec szlachcica czy magnata zasiadającego w kolatorskich ławkach. Czy więc w tych warunkach można było liczyć na sprawiedliwość niebios?
Istniały jednak „złe” siły pozaziemskie, które prowadziły rejestr wszystkich złych uczynków popełnionych przez człowieka. Diabeł nie zapominał o żadnym zbrodniarzu czy grzeszniku, w odpowiedniej chwili przychodził upominać się o jego duszę. Nic więc dziwnego, że poniewierany chłop, nie mogący często znaleźć sprawiedliwości na ziemi, miał nadzieję, że ów znienawidzony Szatan ukarze jego przeciwnika (…). Mimo woli więc ów wróg ludzkości, diabeł, awansował na stróża sprawiedliwości, groźnego dla wyzyskiwaczy, a litościwego dla biedaka.
B. Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981 str. 276 – 277.
Wszystkie podkreślenia – Sz. F.
Powyższy tekst dowodzi, że już od dawna chrześcijaństwo było MORALNYM BANKRUTEM. Bo jak inaczej określić religię, która nie potrafi zaspokoić podstawowych potrzeb, z jakimi człowiek się ku religii zwraca? Jak inaczej określić doktrynę, w której – koniec końców – Szatan okazuje się o wiele lepszym bogiem od Jezusa? Doktrynę, w której prawdziwe zło moralne: wojny, morderstwa, prześladowania, okrucieństwo, wyzysk, niewolnictwo – odbywają się z woli i błogosławieństwa bożego, podczas gdy diabeł, rzekomo wróg człowieka, kusi go do… korzystania z prostych radości życia?
Człowiek jest istotą złożoną i może mieścić w swojej psychice nawet całkowite przeciwieństwa. Ten sam więc człowiek, który kłaniał się ukrzyżowanemu bandycie z Nazaretu w głębi duszy, nawet podświadomie widział, jak żałosna to wiara i jak bardzo nie wytrzymuje ona konfrontacji z realną, namacalną potęgą i boskością Przyrody.
Żeby to zobaczyć, nie musimy się odwoływać do czasów zamierzchłych. Oto jeden z najwybitniejszych współczesnych celebrytów Kościoła Katolickiego, autor bestsellerowej trylogii „Wyznania egzorcysty”, ks. Gabriel Amorth rozpisywał się o tym, jakoby diabeł potrafił materializować gwoździe i kawałki szkła na językach opętanych, niewidzialną mocą rzucać stołami o ściany i na zawołanie sprowadzać lub usuwać nowotwory.
Zastanówmy się, Przyjacielu. Oto według nauczania kościelnego diabeł potrafi niewidzialną siłą połamać krzesło o ścianę tylko dlatego, że ktoś w tym domu, na przykład, kupił sobie afrykańską maskę kultową. A tymczasem wierny może się żarliwie modlić do Jezusa całymi dniami i nocami, a ten rzekomo wszechmogący bóg nawet nie przesunie tego krzesła choćby o centymetr. To kto tu jest bogiem? Kto jest realną potęgą?
Wreszcie nie musimy się odwoływać do chrześcijańskich bajdurzeń. Wystarczy spojrzeć na Przyrodę, Jej realną łaskawość i piękno, Jej prawdziwą, naukowo doświadczalną moc – żeby zobaczyć, jak marną propozycją jest jakakolwiek ludzka religia. Nie będzie ona żadną konkurencją dla żyjącego w każdym z nas „wewnętrznego poganina”, czyli kogoś, kto kocha życie, pragnie korzystać z przyjemności, chce być wolny i kochać kogo chce i jak chce.
Dopóki istnieje Przyroda i dopóki w nas samych Przyroda żyje – w naszych komórkach, przemianach chemicznych, w naszych chorobach – i dopóki Przyroda okazuje swoją potęgę choćby przez bujne odrodzenie życia na obszarze skażonym w Czarnobylu czy zatrważającej potędze huraganów – dopóki tak będzie, nie zginie „pogaństwo”, kult Przyrody, szczery i prawdziwy, wyrywający się z ludzkich serc tak w zachwycie nad zachodem słońca za górami, jak i w okrzyku przerażenia na widok nadchodzącego tornada.
Pogaństwo, panteistyczny kult Przyrody jest tym, co tkwi w naszej naturze tak silnie, że żadna teologia tego nie usunie – ani prośbą, ani groźbą.
Kult Przyrody w jednej, prostej lekcji
Zapomnieli Boga, uwierzyli w stworzenia, które Bóg stworzył nam do pracy, nazwali je bogami: słońce, księżyc, ziemię i wodę, zwierzęta i węże; i zrobili bogami Trojana, Chorsa, Welesa, Peruna, uwierzyli w złego ducha i są dziś mrokiem ogarnięci…
Z XII-wiecznego utworu Chodzenie Matki Bożej po mękach nieznanego autora
Odwiedził mnie kiedyś pewien głęboko wierzący duchowny (wiem, że to rzadkość, ale to akurat nie był duchowny katolicki). Kiedy spojrzał przez mój mikroskop na fragment tkanki roślinnej szczerze się zachwycił i powiedział: „nie rozumiem, jak można w tym nie zobaczyć boga!”
Gdyby zachwyt, który Przyroda wydobyła z jego serca, nie przeszkodził mu dobrze się zastanowić nad własnymi słowami dostrzegłby, że właśnie złożył pogańskie wyznanie wiary. Oczywiście, to co powiedział było skrótem myślowym całkowicie prawowiernego „zobaczyć działanie boga” w Przyrodzie. W takiej formie jest to czysto chrześcijańskie uznanie pozanaturalnego, abstrakcyjnego bóstwa i podrzędnej, czysto instrumentalnej roli Przyrody. Jednak jeżeli gdzieś się zapodzieje to słówko „działanie” wychodzi nam właśnie zobaczyć boga w Przyrodzie, a więc zrozumieć, że to Przyroda zasługuje na boską cześć, a nie jakiś tam proroczek z Nazaretu.
Zachwyt nad Przyrodą jest naturalny i nikt nie potrzebuje się go uczyć. Wystarczy zdjąć z niego kajdany lęku przed tzw. grzechem bałwochwalstwa, którym grożą nam zlęknieni o swoje przywileje ludzcy bogowie. Wystarczy nie bać się pokłonić wilkowi za jego piękno i mądrość, krukowi za jego inteligencję, Słońcu za energię podtrzymującą życie na Ziemi, a Ziemi – za to że nas rodzi i na powrót przyjmuje do swojego łona, gdy umieramy.
Nie ma żadnego boga, który by „stworzył” Przyrodę. Jest tylko Wszechświat, który stworzył się sam, który nie potrzebuje przyczyny sprawczej, bo sam jest nią dla siebie; To właśnie ten Wszechświat, ogrom Przyrody tak nieożywionej, jak ożywionej, Jej wszechwładza, nieskończony majestat i piękno – godne są miana boga, o ile jest sens jeszcze używać tego jakże skompromitowanego słowa. Może lepiej nazwać Ją Diabłem albo Wielkim Wilkiem – w każdym razie to Przyrodzie, jako realnie istniejącej wszechmocy należy się to, co tak wielu ludzie bezowocnie ofiarowuje nieistniejącym Jezusom czy Allahom: cześć, pokora, modlitwa i dobre życie.
Niech zachwyt nad Przyrodą wydobywa się z Twojego serca, Przyjacielu i niech Cię mobilizuje do poznawania Jej poprzez nauki ścisłe. Nie bój się pogróżek zmyślonych bogów, bo nawet jeśliby istnieli, to nie byliby w stanie Jej w czymkolwiek dorównać.
Nikt Ci nigdy nie odbierze, Przyjacielu, radości, jakiej dostarczy Ci zachwyt nad Przyrodą. Chwała Wielkiemu Wilkowi!
Jeśli uważasz, że to, o czym tu piszę jest ważne, dobre i potrzebne, możesz wesprzeć działanie strony, zostając naszym Patronem przy pomocy patronite.pl
Pięknie napisane.
Anonimka, jeśli już …